[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie bestia - myślał - lecz brak bestii. Szukaj rzeczy, których nie ma, zamiast rzeczy, które są.
- Czy wiesz, co powiedział mój przewodnik?  spytał dziadek. - Powiedział, że powinienem był
zostawić za sobą coś do jedzenia, wówczas Woolrabunning przestałby mnie ścigać.
Następnego dnia Robert poszedł po lunchu na spacer. Wichura się uspokoiła. Ogrody
różane i trawniki usłane były liśćmi i patykami. Drzewa stały cicho i nieruchomo. Robert słyszał
tylko chrzęst żwiru pod własnymi krokami i odległy turkot kół pociągu.
Minął dwie granitowe kolumny u wejścia do alei. Na każdej z nich stał kamienny lew,
trzymający tarczę pokrytą herbami. Jeden z lwów nie miał prawego ucha i kawałka szczęki. Oba
były gęsto pokryte mchem. Robert uwielbiał je, kiedy był mały. Nazwał je: Duma i Zraniony.
Kiedyś spacerowali - matka, ojciec i on - w pobliżu lwów, i wtedy matka powiedziała do ojca:
"Troszczysz się tylko o swoją zranioną dumę". Potem dowiedział się w przedszkolu, że stado lwów
również jest nazywane "dumą". [W języku angielskim duma to pride. Stado lwów to także pride.]
Od tamtej pory słowa matki i lwy połączyły się nierozerwalnie w jego głowie.
Położył rękę na odłamanym uchu Zranionego, jakby chciał go pocieszyć. Potem poszedł do
Dumy i pogłaskał ją po zimnym, kamiennym nosie. Gdyby tak lwy ożyły i poszły z nim na spacer
po parku, wypuszczając przy każdym oddechu małe kłębki pary. Może nauczyłby je aportować
patyki.
Szedł sam wzdłuż alei. Dzikie koty siedziały na górnych gałęziach drzew, przyglądając mu
się złośliwie oczkami w kształcie liści. Skrzaty poukrywały się w zagięciach i rozwidleniach
dolnych gałęzi. Czasem dostrzegał któregoś, zaczajonego za pniem drzewa, ale kiedy się zbliżał,
żeby przypatrzyć mu się z bliska, skrzat znikał, a kształt, który tworzył jego twarz, zmieniał się na
zupełnie inny albo stawał się tłem, albo w ogóle niczym.
Na chwilę przystanął - samotny w wielkim parku, mały chłopiec w tradycyjnym
tweedowym płaszczu z welwetowym kołnierzem, otoczony tworami własnej wyobrazni. Czuł
strach; idąc oglądał się za siebie, żeby się upewnić, że dzikie koty i skrzaty nie schodzą z drzew
i nie zaczynają iść za nim, stąpając ostrożnie, żeby nie robić hałasu na żwirze.
Wiedział, że musi pójść aż do wielkiego dębu, aby zobaczyć garbatego stwora, który
dominował wśród innych - Woolrabunninga z Falworth Parku. Byłeś tu, ale znów odszedłeś. Lecz
jesteś tu cały czas, ponieważ widzę twoją sylwetkę.
Stanął naprzeciw dębu. Podobna do świni bestia wyglądała inaczej z miejsca, w którym się
znajdował: była szczuplejsza i miała mniej zwężającą się czaszkę. Rozpoznawał przygarbione
barki, ale szczęki były znacznie gęściej obsiane zębami. Robert patrzył na nią długo, aż usłyszał
łagodny szum mżawki.
- Nie goń za mną, proszę cię - rzekł Robert do bestii, która była tylko kawałkiem pustej przestrzeni
wśród gałęzi drzewa. - Masz tu... Przyniosłem ci coś do jedzenia.
Wyjął ostrożnie z kieszeni płaszcza białą papierową serwetkę i położył na trawie u stóp
dębu. Rozwinął ją, żeby pokazać bestii, co jej przyniósł. Była to ostro przyprawiona kiełbaska
wieprzowa, zabrana z lunchu, jego ulubiona potrawa, szczególnie kiedy była przyrządzona zgodnie
z wymaganiami dziadka: popękana, chrupiąca i dobrze wysmażona. Ze strony Roberta była to
znaczna ofiara.
- Smacznego - powiedział do bestii, składając jej ukłon. Potem odwrócił się i wolnym, miarowym
krokiem zaczął iść w stronę domu.
Tym razem nie śmiał oglądać się za siebie. Czy bestia zlekceważy jego poczęstunek
i pogoni za nim, tak jak Woolrabunning pogonił za dziadkiem i rozerwał mu nogę? Czy powinien
zacząć biec, żeby chociaż mieć jakąś szansę dotarcia do domu i zatrzaśnięcia drzwi, zanim
dopadnie go bestia? A jeśli ucieczka rozbudzi instynkt łowiecki bestii, która wówczas rzuci się za
nim w pościg?
Szedł coraz szybciej wzdłuż drzew, gdzie mieszkały dzikie koty, natężając słuch
w oczekiwaniu odgłosu pierwszych, ciężkich susów. Wkrótce już prawie biegł z wyprostowanymi
kolanami, pracując obszernie ramionami. Przebiegł obok Dumy i Zranionego i wówczas usłyszał za
sobą chrzęst żwiru oraz cichy, głęboki warkot...
W stronę domu jechał powoli złocisty jaguar XJS.
Samochód miał włączone reflektory ze względu na popołudniowy zmrok, tak że oślepiony Robert
nie mógł zobaczyć kto w nim siedzi. Potem samochód wyprzedził go i Robert ujrzał machającą
rękę oraz znajomy uśmiech. Pobiegł za samochodem aż do frontowych drzwi domu.
- Mama! - krzyknął, kiedy wysiadła z fotela obok kierowcy. Objął ją w pasie i trzymał mocno. Była
tak ciepła, domowa i piękna, że nie mógł uwierzyć, iż kiedykolwiek go opuściła.
Rozczochrała mu włosy i pocałowała go. Miała na sobie płaszcz z futrzanym kołnierzem,
którego do tej pory nie widział, i pachniała innymi perfumami: perfumami dla boatych kobiet.
Miała też nową, iskrzącą się broszę, która podrapała mu policzek, kiedy schyliła się, żeby go
pocałować.
- Bardzo śmiesznie biegłeś - oznajmiła. - Gerry powiedział, że wyglądałeś jak nakręcony
żołnierzyk.
- Gerry?
- Oto Gerry - wskazała. - Wzięłam go z sobą, żebyście się poznali.
Robert zmarszczył brwi. W głosie matki było jakieś napięcie. Czuł, że coś jest nie w porządku. Zza
samochodu wyszedł z wyciągniętą ręką wysoki mężczyzna o ciemnych, zaczesanych do tyłu
włosach. Miał na twarzy wyraz ciężkiego kaca, a jego oczy były tak niebieskie, jak dwa kawałki
śródziemnomorskiego nieba, wycięte z reklamy biura podróży.
- Halo, Robercie - odezwał się, trzymając wyciągniętą rękę. - Mam na imię Gerry. Dużo o tobie
słyszałem.
- Naprawdę? - spytał naiwnie Robert. Spojrzał na matkę w oczekiwaniu jakiegoś wyjaśnienia, ale
ona tylko uśmiechała się i kiwała głową.
- Słyszałem, że lubisz budować modele samolotów - mówił Gerry.
Robert zarumienił się. Modele samolotów były jego tajemnicą: częściowo dlatego, że nie bardzo
mu to wychodziło (chociaż matka myślała inaczej, nawet gdy nakładał zbyt dużo kleju na skrzydła
albo połamał kalki lub też przyklejał osłonę kokpitu, nie dbając o uprzednie pomalowanie pilota).
Częściowo zaś ponieważ... ponieważ to była jego prywatna sprawa i koniec. Nie mógł pojąć, skąd
wie o tym Gerry. Chyba że matka wszystko mu o nim opowiedziała.
Dlaczego tak postąpiła? Kim był "Gerry"? Robert nigdy o nim nie słyszał, a tymczasem
tamtemu się wydawało, że ma prawo wiedzieć o jego modelach samolotów, wozić jego matkę
w swoim pretensjonalnym XJS i zachowywać się, jakby był właścicielem całej okolicy.
Z domu wyszedł dziadek Roberta. Ubrany był w swój musztardowego koloru sweter z Fair
Isle. Miał dziwny wyraz twarzy, jakiego Robert jeszcze u nniego nie widział: podniecony
zażenowany, a równocześnie wyzywający.
- Och, tatusiu, jak cudownie zobaczyć się z tobąoznajmiła matka Roberta, całując go. - To jest
Gerry. Gerry, to jest tata.
- Przepraszamy za wcześniejszy przyjazd - uśmiechnął się Gerry, ściskając dłoń dziadka. -
Osiągnęliśmy znacznie lepszy czas na M40, niż zakładałem. Był spory ruch, ale dość szybki.
Dziadek Roberta spojrzał podejrzliwie i z niechęcią na XJS.
- Mam wrażenie, że w takiej rzeczy można podróżować całkiem szybko.
- Wie pan, to bardzo śmieszne, ale nigdy nie myślałem o nim jak o "rzeczy". Zawsze uważałem, że
to jest "ona". [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.