[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I tak znalezliśmy się w cieniu tej wysokiej skały, tej twarzy.
Pomyślałem dokładnie o tym samym. Słowo w słowo - to znaczy
o Strażniku. Nie wiem dlaczego. Ale akurat spojrzałem przez okno i w tej samej chwili o tym
pomyślałem. Wychyliłem resztę szkockiej i nalałem sobie nową. Rany, ale byłem roztrzęsiony.
- Wydaje się, jakby nas obserwowała i czekała, aż podejmiesz decyzję. Och, nie myśl sobie, że
chodziło tylko o ciebie. Może to zajście miało wpłynąć na życie wszystkich. Wezmy tego klienta przy
ladzie, którego zastrzelił twój towarzysz. Być może właśnie przyszedł na niego czas -lepiej umrzeć
szybko, niż dostać raka albo udaru. A ta dziewczyna - może musiała zostać postrzelona w nogę, żeby
wyprostować sobie życie, rzucić narkotyki albo picie.
- A ty? Co z tobą?
- Ze mną? Opowiem ci coś o sobie. Może właśnie dzięki tobie spełnię dobry uczynek. Przez całe lata
myślałem tylko o zarabianiu pieniędzy. Zajrzyj do mojego portfela. Z tyłu.
Otworzyłem portfel. Zobaczyłem kilka karteczek, jakby dyplomów. "Randall Weller - Sprzedawca
Roku". "Z okazji przekroczenia zakładanego poziomu sprzedaży przez dwa lata z rzędu". "Najlepszy
sprzedawca 1992 roku".
- W biurze mam jeszcze więcej - ciągnął Weller. -1 nagrody. %7łeby je
zdobyć, musiałem zaniedbywać ludzi. Rodzinę i przyjaciół. Ludzi, którzy
37
być może czekali na moją pomoc. Nie powinienem tak postępować. Może to porwanie jest dla mnie
znakiem, żebym zmienił swoje życie.
Dziwne, ale w tym był jakiś sens. Jasne, ciężko było sobie wyobrazić, że już nigdy nie zrobią żadnego
skoku. Albo pomyśleć, że gdyby doszło do jakiejś rozróby, nie wyciągnąłbym smitha albo bucka, żeby
kogoś załatwić. Te bzdury z nadstawianiem drugiego policzka są dla mięczaków. Ale może kiedyś
faktycznie przyjdzie dzień, kiedy zacznę żyć porządnie. Zamieszkam we własnym domu z jakąś
kobietą, może żoną, której nie będę traktował tak jak Sandry. Będę robił to, czego nigdy nie robili mój
ojciec i moja matka, wszystko jedno, jaka była.
- Gdybym cię miał puścić, musiałbyś im coś powiedzieć - zauważy
łem.
Wzruszył ramionami.
- Powiem, że zamknęliście mnie w bagażniku, a potem wyrzuciliście pod miastem. Błąkałem się,
szukając jakiegoś domu, i zgubiłem drogę. Zanim znalazłem pomoc, minął cały dzień. Brzmi
wiarygodnie.
- Mógłbyś w godzinę zatrzymać jakiś wóz.
- Mógłbym. Ale tego nie zrobię.
- Ciągle to powtarzasz. Skąd mogę wiedzieć?
- To właśnie kwestia wiary. Nie wiesz. Nie masz żadnej gwarancji.
- Wierzyć chyba też nie wierzę.
- A więc zginę. Twoje życie nigdy się nie zmieni i kwita. - Odchylił się i wzruszył ramionami.
Znowu ta cisza, ale zdawało się, jakby w całym pokoju huczało.
- Chcesz... czego właściwie chcesz? Pociągnął łyk szkockiej.
- Mam propozycję. Pozwól mi wyjść na zewnątrz.
- Jasne. %7łe niby chcesz się przewietrzyć?
- Pozwól mi wyjść, a obiecuję, że zaraz wrócę.
- Taka próba? Zastanowił się przez chwilę.
- Tak. Próba.
- A gdzie ta wiara, o której ciągle gadasz? Wyjdziesz, będziesz próbował nawiać i strzelę ci w plecy.
- Nie, położysz broń gdzieś w domu. Na przykład w kuchni. %7łebyś nie mógł po nią sięgnąć, gdybym
zaczął uciekać. Staniesz w oknie, żebyśmy się mogli widzieć. Z góry uprzedzam, że jestem szybki jak
strzała. Zdobyłem odznakę college'u w lekkoatletyce i do dzisiaj codziennie biegam.
- Wiesz, że jak uciekniesz i sprowadzisz gliny, będzie jatka. Zabiję
38
pierwszych pięciu, którzy wejdą do domu. Nic mnie nie powstrzyma, a ty będziesz miał na rękach ich
krew.
- Oczywiście, wiem - powiedział. - Ale jeżeli ma się nam udać, nie wolno ci tak myśleć. Musisz założyć,
że dojdzie do najgorszego. %7łe jeżeli ucieknę, opowiem o wszystkim glinom. Powiem, gdzie jesteś, że
nie przetrzymujesz zakładników i masz najwyżej dwa pistolety. A wtedy wejdą i poślą cię na tamten
świat. Nie zdążysz załatwić ani jednego. Zginiesz marnie dla nędznych kilku dolców. Ale, ale, ale... - [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- I tak znalezliśmy się w cieniu tej wysokiej skały, tej twarzy.
Pomyślałem dokładnie o tym samym. Słowo w słowo - to znaczy
o Strażniku. Nie wiem dlaczego. Ale akurat spojrzałem przez okno i w tej samej chwili o tym
pomyślałem. Wychyliłem resztę szkockiej i nalałem sobie nową. Rany, ale byłem roztrzęsiony.
- Wydaje się, jakby nas obserwowała i czekała, aż podejmiesz decyzję. Och, nie myśl sobie, że
chodziło tylko o ciebie. Może to zajście miało wpłynąć na życie wszystkich. Wezmy tego klienta przy
ladzie, którego zastrzelił twój towarzysz. Być może właśnie przyszedł na niego czas -lepiej umrzeć
szybko, niż dostać raka albo udaru. A ta dziewczyna - może musiała zostać postrzelona w nogę, żeby
wyprostować sobie życie, rzucić narkotyki albo picie.
- A ty? Co z tobą?
- Ze mną? Opowiem ci coś o sobie. Może właśnie dzięki tobie spełnię dobry uczynek. Przez całe lata
myślałem tylko o zarabianiu pieniędzy. Zajrzyj do mojego portfela. Z tyłu.
Otworzyłem portfel. Zobaczyłem kilka karteczek, jakby dyplomów. "Randall Weller - Sprzedawca
Roku". "Z okazji przekroczenia zakładanego poziomu sprzedaży przez dwa lata z rzędu". "Najlepszy
sprzedawca 1992 roku".
- W biurze mam jeszcze więcej - ciągnął Weller. -1 nagrody. %7łeby je
zdobyć, musiałem zaniedbywać ludzi. Rodzinę i przyjaciół. Ludzi, którzy
37
być może czekali na moją pomoc. Nie powinienem tak postępować. Może to porwanie jest dla mnie
znakiem, żebym zmienił swoje życie.
Dziwne, ale w tym był jakiś sens. Jasne, ciężko było sobie wyobrazić, że już nigdy nie zrobią żadnego
skoku. Albo pomyśleć, że gdyby doszło do jakiejś rozróby, nie wyciągnąłbym smitha albo bucka, żeby
kogoś załatwić. Te bzdury z nadstawianiem drugiego policzka są dla mięczaków. Ale może kiedyś
faktycznie przyjdzie dzień, kiedy zacznę żyć porządnie. Zamieszkam we własnym domu z jakąś
kobietą, może żoną, której nie będę traktował tak jak Sandry. Będę robił to, czego nigdy nie robili mój
ojciec i moja matka, wszystko jedno, jaka była.
- Gdybym cię miał puścić, musiałbyś im coś powiedzieć - zauważy
łem.
Wzruszył ramionami.
- Powiem, że zamknęliście mnie w bagażniku, a potem wyrzuciliście pod miastem. Błąkałem się,
szukając jakiegoś domu, i zgubiłem drogę. Zanim znalazłem pomoc, minął cały dzień. Brzmi
wiarygodnie.
- Mógłbyś w godzinę zatrzymać jakiś wóz.
- Mógłbym. Ale tego nie zrobię.
- Ciągle to powtarzasz. Skąd mogę wiedzieć?
- To właśnie kwestia wiary. Nie wiesz. Nie masz żadnej gwarancji.
- Wierzyć chyba też nie wierzę.
- A więc zginę. Twoje życie nigdy się nie zmieni i kwita. - Odchylił się i wzruszył ramionami.
Znowu ta cisza, ale zdawało się, jakby w całym pokoju huczało.
- Chcesz... czego właściwie chcesz? Pociągnął łyk szkockiej.
- Mam propozycję. Pozwól mi wyjść na zewnątrz.
- Jasne. %7łe niby chcesz się przewietrzyć?
- Pozwól mi wyjść, a obiecuję, że zaraz wrócę.
- Taka próba? Zastanowił się przez chwilę.
- Tak. Próba.
- A gdzie ta wiara, o której ciągle gadasz? Wyjdziesz, będziesz próbował nawiać i strzelę ci w plecy.
- Nie, położysz broń gdzieś w domu. Na przykład w kuchni. %7łebyś nie mógł po nią sięgnąć, gdybym
zaczął uciekać. Staniesz w oknie, żebyśmy się mogli widzieć. Z góry uprzedzam, że jestem szybki jak
strzała. Zdobyłem odznakę college'u w lekkoatletyce i do dzisiaj codziennie biegam.
- Wiesz, że jak uciekniesz i sprowadzisz gliny, będzie jatka. Zabiję
38
pierwszych pięciu, którzy wejdą do domu. Nic mnie nie powstrzyma, a ty będziesz miał na rękach ich
krew.
- Oczywiście, wiem - powiedział. - Ale jeżeli ma się nam udać, nie wolno ci tak myśleć. Musisz założyć,
że dojdzie do najgorszego. %7łe jeżeli ucieknę, opowiem o wszystkim glinom. Powiem, gdzie jesteś, że
nie przetrzymujesz zakładników i masz najwyżej dwa pistolety. A wtedy wejdą i poślą cię na tamten
świat. Nie zdążysz załatwić ani jednego. Zginiesz marnie dla nędznych kilku dolców. Ale, ale, ale... - [ Pobierz całość w formacie PDF ]