[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chciał, aby dręczyły go obrazy. Wreszcie, gdy zaczęły go boleć płuca i głowa, tak jakby zaraz miały pęknąć,
instynkt samozachowawczy wziął górę nad chęcią ukarania się.
Wynurzył się. Parskając, zaczął płynąć w stronę horyzontu. Jego ramiona cięły wodę równymi
pociągnięciami, stopy mocno się odpychały, a głowa zanurzała się i wynurzała w rytm miarowego oddechu,
którego nauczył się jako dziecko.
Płynął, jakby wyznaczył sobie jakiś cel, jakby ktoś go ścigał. Jak gdyby odwracając głowę i zerkając za
siebie, miał zobaczyć podążające za nim demony... albo duchy.
Płynął dalej, zwalniając trochę tylko wtedy, gdy bardzo słabł. Zatrzymał się i spojrzał, jak daleko odpłynął.
Pomyślał, że mógłby płynąć dalej w stronę horyzontu, aż osłabłby całkowicie i zalałyby go fale. Czy po-
czułby to, co czuli oni? Nie, ponieważ nie walczyłby o życie, on cieszyłby się, pogrążając w otchłani.
Beau obrócił twarz ku słońcu, leżąc na plecach na wodzie. Mógł płynąć dalej w stronę horyzontu, ku
pewnej śmierci, albo wrócić na brzeg, do niepewności. Tam, gdzie czekali Jordan i Spencer. Unosił się na
wodzie jeszcze kilka chwil. Wreszcie podjął decyzję. Obrócił się i zaczął płynąć w stronę odległej plaży.
Rozdział 9
Co zrobimy sobie na kolację? - zapytał Beau, gdy Jordan zeszła po schodach. Przed chwilą wzięła
prysznic.
- A co byś chciał? - odpowiedziała pytaniem, pamiętając o obecności Spencera. Chłopiec leżał na podłodze
przy kanapie, na której Beau przeglądał książkę o wrakach statków odnalezionych przy Outer Banks.
- Ja chcę Happy Meal - oznajmił Spencer, podnosząc wzrok znad małych metalowych samochodzików,
które Beau kupił mu rano w supermarkecie. Spencer zbudował dla nich rampę z klapek Beau i książki
telefonicznej.
- Happy Meal? - powtórzyła Jordan, nie mając pojęcia, o co chodzi.
- Myślę, że w pobliżu nie ma McDonalda, kolego - powiedział Beau, pochylając się, żeby potargać
Spencerowi włosy.
Zrozumiała, że Happy Meal to jakaś potrawa dla dzieci, sprzedawana w barze szybkiej obsługi i że Spencer
będzie musiał się bez niej obejść.
Spencer kopnął szklany stolik.
- Uważaj! - wykrzyknęła Jordan, przytrzymując rzezbę mewy, stojącą pośrodku.
- Nie bój się - uspokoił ją Beau. - To mocna, ciężka rzezba, waży chyba z tonę. Nie spadnie.
- Kiedy wrócimy na plażę? - dopytywał się Spencer.
- Jutro, jeśli będzie ładna pogoda - obiecała Jordan.
- Będę mógł się bawić na mojej skale?
Uśmiechnęła się.
- Oczywiście.
Skała Spencera była wystającym głazem naprzeciwko wydm. Nie pasowała do pagórków z sypkiego
piasku. Zobaczył ją od razu po przyjściu na plażę i był nią wyraznie zafascynowany. Bez trudu wdrapał się
na samą górę, usiadł i z zamyśloną miną zapatrzył się w morze. Jordan zastanawiała się, czy wspominał
matkę. Z odrętwienia wyrwał ich Beau, wołając, żeby Spencer zszedł ze skały i zagrał z nim we frisbee.
Jordan podała Beau buteleczkę aloesowego lotionu po opalaniu, który jej pożyczył.
- Dziękuję bardzo - powiedziała. - Pomogło.
- Posmarowałaś wszystkie poparzone miejsca? - zapytał z troską w głosie.
- Chyba tak.
- A plecy? Nie wyglądały najlepiej, kiedy schodziliśmy z plaży.
- Nie mogłam dosięgnąć - przyznała. Widząc jego minę, żałowała, że wypowiedziała te słowa.
- Posmaruję cię. Chodz tu.
- Nie trzeba. To nic takiego...
- Chodz - powtórzył, przesuwając się, i poklepał poduszkę obok siebie.
Usiadła plecami do niego. Miała skórę obolałą od piasku i gorącego słońca. Przed wyjściem na plażę
posmarowała się kremem z filtrem ochronnym, ale zabezpieczenie przed szkodliwymi promieniami okazało
się niewystarczające. Mogła użyć silniejszego kremu dla dzieci, tego, którym posmarowała Spencera.
Teraz płaciła za własną głupotę. Policzki chłopca były zaledwie zaróżowione, podczas gdy każdy
centymetr jej skóry, na który padały gorące promienie południowego słońca, był czerwony i bardzo bolał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Chciał, aby dręczyły go obrazy. Wreszcie, gdy zaczęły go boleć płuca i głowa, tak jakby zaraz miały pęknąć,
instynkt samozachowawczy wziął górę nad chęcią ukarania się.
Wynurzył się. Parskając, zaczął płynąć w stronę horyzontu. Jego ramiona cięły wodę równymi
pociągnięciami, stopy mocno się odpychały, a głowa zanurzała się i wynurzała w rytm miarowego oddechu,
którego nauczył się jako dziecko.
Płynął, jakby wyznaczył sobie jakiś cel, jakby ktoś go ścigał. Jak gdyby odwracając głowę i zerkając za
siebie, miał zobaczyć podążające za nim demony... albo duchy.
Płynął dalej, zwalniając trochę tylko wtedy, gdy bardzo słabł. Zatrzymał się i spojrzał, jak daleko odpłynął.
Pomyślał, że mógłby płynąć dalej w stronę horyzontu, aż osłabłby całkowicie i zalałyby go fale. Czy po-
czułby to, co czuli oni? Nie, ponieważ nie walczyłby o życie, on cieszyłby się, pogrążając w otchłani.
Beau obrócił twarz ku słońcu, leżąc na plecach na wodzie. Mógł płynąć dalej w stronę horyzontu, ku
pewnej śmierci, albo wrócić na brzeg, do niepewności. Tam, gdzie czekali Jordan i Spencer. Unosił się na
wodzie jeszcze kilka chwil. Wreszcie podjął decyzję. Obrócił się i zaczął płynąć w stronę odległej plaży.
Rozdział 9
Co zrobimy sobie na kolację? - zapytał Beau, gdy Jordan zeszła po schodach. Przed chwilą wzięła
prysznic.
- A co byś chciał? - odpowiedziała pytaniem, pamiętając o obecności Spencera. Chłopiec leżał na podłodze
przy kanapie, na której Beau przeglądał książkę o wrakach statków odnalezionych przy Outer Banks.
- Ja chcę Happy Meal - oznajmił Spencer, podnosząc wzrok znad małych metalowych samochodzików,
które Beau kupił mu rano w supermarkecie. Spencer zbudował dla nich rampę z klapek Beau i książki
telefonicznej.
- Happy Meal? - powtórzyła Jordan, nie mając pojęcia, o co chodzi.
- Myślę, że w pobliżu nie ma McDonalda, kolego - powiedział Beau, pochylając się, żeby potargać
Spencerowi włosy.
Zrozumiała, że Happy Meal to jakaś potrawa dla dzieci, sprzedawana w barze szybkiej obsługi i że Spencer
będzie musiał się bez niej obejść.
Spencer kopnął szklany stolik.
- Uważaj! - wykrzyknęła Jordan, przytrzymując rzezbę mewy, stojącą pośrodku.
- Nie bój się - uspokoił ją Beau. - To mocna, ciężka rzezba, waży chyba z tonę. Nie spadnie.
- Kiedy wrócimy na plażę? - dopytywał się Spencer.
- Jutro, jeśli będzie ładna pogoda - obiecała Jordan.
- Będę mógł się bawić na mojej skale?
Uśmiechnęła się.
- Oczywiście.
Skała Spencera była wystającym głazem naprzeciwko wydm. Nie pasowała do pagórków z sypkiego
piasku. Zobaczył ją od razu po przyjściu na plażę i był nią wyraznie zafascynowany. Bez trudu wdrapał się
na samą górę, usiadł i z zamyśloną miną zapatrzył się w morze. Jordan zastanawiała się, czy wspominał
matkę. Z odrętwienia wyrwał ich Beau, wołając, żeby Spencer zszedł ze skały i zagrał z nim we frisbee.
Jordan podała Beau buteleczkę aloesowego lotionu po opalaniu, który jej pożyczył.
- Dziękuję bardzo - powiedziała. - Pomogło.
- Posmarowałaś wszystkie poparzone miejsca? - zapytał z troską w głosie.
- Chyba tak.
- A plecy? Nie wyglądały najlepiej, kiedy schodziliśmy z plaży.
- Nie mogłam dosięgnąć - przyznała. Widząc jego minę, żałowała, że wypowiedziała te słowa.
- Posmaruję cię. Chodz tu.
- Nie trzeba. To nic takiego...
- Chodz - powtórzył, przesuwając się, i poklepał poduszkę obok siebie.
Usiadła plecami do niego. Miała skórę obolałą od piasku i gorącego słońca. Przed wyjściem na plażę
posmarowała się kremem z filtrem ochronnym, ale zabezpieczenie przed szkodliwymi promieniami okazało
się niewystarczające. Mogła użyć silniejszego kremu dla dzieci, tego, którym posmarowała Spencera.
Teraz płaciła za własną głupotę. Policzki chłopca były zaledwie zaróżowione, podczas gdy każdy
centymetr jej skóry, na który padały gorące promienie południowego słońca, był czerwony i bardzo bolał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]