[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Próbował się podnieść, ale zaraz opadł na siedzenie, jęcząc
z bólu.
S
R
- Co się stało? - zapytał oszołomiony.
- Proszę się nie ruszać - polecił Stephen. - Miał pan wy-
padek. Cysterna przewróciła się, ale zaraz przyjedzie straż
i uwolnimy pana z kabiny. - Odebrał kołnierz z rąk policjan-
ta i podał go Alex. - Musisz sobie sama poradzić, bo nie dam
rady stąd sięgnąć.
- Oczywiście. - Wprawnymi ruchami usztywniła szyję
rannego. Zbliżała się do końca, gdy pacjent krzyknął z bólu
i złapał się za pierś.
- Jakby ktoś wbijał mi nóż. O, tutaj - wystękał.
Stephen spojrzał na Alex z niepokojem.
- Chyba złamane żebro przebiło skórę.
- Poczekaj, zaraz sprawdzę. - Rozpięła kraciastą koszu-
lę kierowcy. - Masz rację. Lewe płuco znacznie się już za-
padło.
- Niedobrze. Im więcej powietrza dostanie się do tchawi-
cy przez otwartą ranę, tym gorzej. Jeśli czegoś nie zrobimy,
prawe płuco też niedługo przestanie pracować.
Stephen obejrzał się na policjanta.
- Potrzebny nam będzie kawałek plastikowej folii, takiej,
która nie przepuszcza powietrza. Poszuka pan? - poprosił,
po czym ponownie zwrócił się do Alex: - Zatkaj ranę dłonią
i poczekaj. Na wierzch położymy folię i zalepimy plastrem,
żeby odciąć dopływ powietrza.
Posłusznie wykonała polecenie, dzięki czemu pacjent po-
czuł nieznaczną ulgę. Stephen właśnie kończył przygotowy-
wać opatrunek, kiedy policjant podał mu kawałek żółtego
plastiku w pÄ…sowe kwiaty.
- Ta starsza pani pyta, czy to siÄ™ przyda. To jej czepek od
deszczu - wyjaśnił.
- Doskonały. Proszę jej powiedzieć, że mam nadzieję, że
nie zacznie zaraz padać.
S
R
Wyciął z folii koło odpowiedniej wielkości i razem z opa-
trunkiem podał je Alex, która wprawnie zakleiła ranę.
Gdy wreszcie nadjechały karetki, sytuacja była już
mniej więcej opanowana. Stephen odesłał Alex, by zajęła
się Debbie, a sam wspólnie z sanitariuszami czekał na mo-
ment, aż strażacy uwolnią nieszczęsnego kierowcę. Nie było
to łatwe, bo ściana, o którą opierała się kabina, w każdej
chwili groziła zawaleniem. Zanim wyswobodzili rannego,
strażacy musieli umieścić specjalne poduszki pod cyster-
ną i napełnić je powietrzem. Cała operacja jednak zakoń-
czyła się sukcesem i pacjent został wreszcie odwieziony do
szpitala.
- W porządku? - Alex dogoniła Stephena, kiedy powol-
nym krokiem wracał do przychodni.
- Mniej więcej. A co u ciebie?
- Boja wiem... - westchnęła. - Mam nadzieję, że Deb-
bie jakoś się z tego wyliże. Ale kiedy zabierali ją do karetki,
ciągle była nieprzytomna.
- Możemy teraz tylko trzymać za nią kciuki.
Dorothy czekała na nich w przychodni z kawą.
- Na pewno Å‚yk czegoÅ› gorÄ…cego dobrze wam zrobi.
- Czytasz w moich myślach. - Stephen z wdzięczności
pocałował ją w policzek.
- Daj spokój. Ellen Murphy mówiła, że wśród poszkodo-
wanych była Debbie Francis. Jest poważnie ranna?
- Obawiam się, że tak. - Alex ze smutkiem pokiwała
głową.
- Człowiek nigdy nie wie, co mu się może przydarzyć
- westchnęła rejestratorka. - %7łal mi jej synka. Kto się nim
teraz zajmie?
- Nie mam pojęcia. Debbie mówiła, że nie ma żadnej
S
R
rodziny, która mogłaby jej pomóc. - Stephen odstawił fili-
żankę. - Ciekawe, czy Danny już wie...
Alex zmarszczyła brwi.
- Chyba nie. Nie było go z Debbie na ulicy, więc pewnie
został w domu. Nie sądzisz, Stephen, że powinniśmy coś
zrobić? Przecież nie możemy zostawić go na łasce losu.
- PojadÄ™ tam i zobaczÄ™, czy wszystko jest w porzÄ…dku.
- Stephen podniósł się z krzesła. - Tylko co z przychodnią?
Mam przecież pacjentów.
- Nie martw siÄ™. ZajmÄ™ siÄ™ wszystkim, a ty sprawdz, co
z małym.
- Dzięki - rzucił i szybko pobiegł na górę po kluczyki do
samochodu.
Był niezwykle wdzięczny Alex za to, że chciała mieć
pewność, iż Danny jest pod dobrą opieką. Dopiero teraz
uświadomił sobie, że sytuacja, w jakiej znalazł się chłopiec,
jest jakby lustrzanym odbiciem jego własnych przeżyć sprzed
lat, zaś Alex pojęła to wcześniej niż on sam!
- Chciałbyś pojechać ze mną do szpitala zobaczyć mamę?
- zapytał Stephen łagodnie.
Spędził niespokojnych kilka minut pod drzwiami miesz-
kania Debbie i Danny'ego. Mimo że ponawiał pukanie, nikt
nie otwierał i właściwie miał już zejść na dół, kiedy uznał,
że powinien zadzwonić do sąsiednich drzwi. Okazało się że
Danny został u sąsiadów pod opieką Darli.
Stephen szybko wyjaśnił dziewczynie, co się stało, i po-
szedł porozmawiać z chłopcem. Mimo że robił, co mógł, by
go nie wystraszyć, po chwili usta małego wygięły się w pod-
kówkę.
- Ale mama nie umrze, prawda? - Danny otarł nos ręka-
wem sweterka.
S
R
Stephen podał mu papierową chusteczkę.
- Mama jest bardzo chora, ale lekarze i pielęgniarki zro-
bią wszystko, żeby poczuła się lepiej.
- Moja mama też była w szpitalu, a przecież ją wyleczyli.
- Daria czule objęła chłopca ramieniem. - Nie martw się.
Wszystko będzie dobrze.
Danny podniósł wzrok na Stephena, jakby szukał u niego
potwierdzenia słów przyjaciółki. Ten z trudem wykrztusił
kilka krzepiących zdań. Nie umiał kłamać, a wiedział, że stan
Debbie jest na tyle ciężki, że nie może być pewny rokowań.
- Chcę zobaczyć mamusię - oznajmił chłopiec.
- Zaraz cię do niej zawiozę. Może pokażesz Darli, gdzie
mama trzyma nocnÄ… bieliznÄ™, i razem spakujecie jej torbÄ™?
Kiedy dzieci poszły po rzeczy do sąsiedniego mieszkania,
Stephen szybko zadzwonił do szpitala. Dowiedział się tylko,
że Debbie nadal znajduje się na bloku operacyjnym.
Zupełnie nie wiedział, jak postąpić. Przecież po wizycie
w szpitalu nie odwiezie Danny'ego do domu i nie zostawi go
na łasce losu. Oczywiście, może skontaktować się z opieką
społeczną, ale wcale nie był pewien, czy takie byłoby życze-
nie matki chłopca. Na razie nie ma więc innego wyjścia, jak
tylko osobiście zaopiekować się małym.
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
- Wszystko załatwione. Córka Dorothy zaraz przyjedzie
po Danny'ego. Podobno nawet dość dobrze się znają, bo Rita
co drugi dzień pracuje w jego szkole. Wiesz, że Dorothy
sama zaproponowała, że wezmą małego do siebie, a Rita
natychmiast się zgodziła. Może u nich zostać do wyjścia
Debbie ze szpitala.
Alex wśliznęła się do gabinetu Stephena, by poinformo-
wać go o dotychczasowych ustaleniach. Co prawda na kory-
tarzu wciąż tłoczyli się pacjenci, ale wszyscy byli tak pochło-
nięci dyskusją na temat wypadku, że nikt dziś nie narzekał
na opóznienia w pracy przychodni.
- Wspaniale! - Stephen odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ…. - Powiedz Ri-
cie, że wpadnę po małego o trzeciej po południu. Pojedziemy
do szpitala.
- Dobrze. Masz jakieś nowe wiadomości na temat Debbie
i tego kierowcy?
- Oboje są już po operacji. Chirurg, który usunął Debbie
krwiak z mózgu, jest dobrej myśli, a jeśli chodzi o kierowcę,
to wszyscy są zgodni, że miał cholerne szczęście. - Stephen
aż się wstrząsnął na wspomnienie tych kilku mrożących krew
w żyłach chwil, kiedy Alex przeciskała się do wnętrza kabi-
ny. - Trudno teraz powiedzieć, jak by się to skończyło, gdyby
nie twoja odwaga.
- Zwykłe ryzyko zawodowe! - Roześmiała się i machną-
wszy ręką, wybiegła, z gabinetu.
S
R
Akurat, pomyślał Stephen. Nigdy nie przypuszczał, że
praca w publicznej przychodni dostarczy mu tylu silnych
doznań. We swoim ośrodku rzadko doświadczał podobnych
wrażeń. Wcale nie znaczyło to, że pracował tam bez satysfa-
kcji, ale dopiero tu, w biednym śródmieściu, poczuł brzemię
prawdziwej odpowiedzialności i zrozumiał sens swych wy-
siłków. To tutaj, dzięki pracy lekarza, życie wielu rodzin
może ulec zasadniczej zmianie. Z jednej strony czuł, że jest
coś porywającego w tej pracy, z drugiej zaczynał się bać. Co [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Próbował się podnieść, ale zaraz opadł na siedzenie, jęcząc
z bólu.
S
R
- Co się stało? - zapytał oszołomiony.
- Proszę się nie ruszać - polecił Stephen. - Miał pan wy-
padek. Cysterna przewróciła się, ale zaraz przyjedzie straż
i uwolnimy pana z kabiny. - Odebrał kołnierz z rąk policjan-
ta i podał go Alex. - Musisz sobie sama poradzić, bo nie dam
rady stąd sięgnąć.
- Oczywiście. - Wprawnymi ruchami usztywniła szyję
rannego. Zbliżała się do końca, gdy pacjent krzyknął z bólu
i złapał się za pierś.
- Jakby ktoś wbijał mi nóż. O, tutaj - wystękał.
Stephen spojrzał na Alex z niepokojem.
- Chyba złamane żebro przebiło skórę.
- Poczekaj, zaraz sprawdzę. - Rozpięła kraciastą koszu-
lę kierowcy. - Masz rację. Lewe płuco znacznie się już za-
padło.
- Niedobrze. Im więcej powietrza dostanie się do tchawi-
cy przez otwartą ranę, tym gorzej. Jeśli czegoś nie zrobimy,
prawe płuco też niedługo przestanie pracować.
Stephen obejrzał się na policjanta.
- Potrzebny nam będzie kawałek plastikowej folii, takiej,
która nie przepuszcza powietrza. Poszuka pan? - poprosił,
po czym ponownie zwrócił się do Alex: - Zatkaj ranę dłonią
i poczekaj. Na wierzch położymy folię i zalepimy plastrem,
żeby odciąć dopływ powietrza.
Posłusznie wykonała polecenie, dzięki czemu pacjent po-
czuł nieznaczną ulgę. Stephen właśnie kończył przygotowy-
wać opatrunek, kiedy policjant podał mu kawałek żółtego
plastiku w pÄ…sowe kwiaty.
- Ta starsza pani pyta, czy to siÄ™ przyda. To jej czepek od
deszczu - wyjaśnił.
- Doskonały. Proszę jej powiedzieć, że mam nadzieję, że
nie zacznie zaraz padać.
S
R
Wyciął z folii koło odpowiedniej wielkości i razem z opa-
trunkiem podał je Alex, która wprawnie zakleiła ranę.
Gdy wreszcie nadjechały karetki, sytuacja była już
mniej więcej opanowana. Stephen odesłał Alex, by zajęła
się Debbie, a sam wspólnie z sanitariuszami czekał na mo-
ment, aż strażacy uwolnią nieszczęsnego kierowcę. Nie było
to łatwe, bo ściana, o którą opierała się kabina, w każdej
chwili groziła zawaleniem. Zanim wyswobodzili rannego,
strażacy musieli umieścić specjalne poduszki pod cyster-
ną i napełnić je powietrzem. Cała operacja jednak zakoń-
czyła się sukcesem i pacjent został wreszcie odwieziony do
szpitala.
- W porządku? - Alex dogoniła Stephena, kiedy powol-
nym krokiem wracał do przychodni.
- Mniej więcej. A co u ciebie?
- Boja wiem... - westchnęła. - Mam nadzieję, że Deb-
bie jakoś się z tego wyliże. Ale kiedy zabierali ją do karetki,
ciągle była nieprzytomna.
- Możemy teraz tylko trzymać za nią kciuki.
Dorothy czekała na nich w przychodni z kawą.
- Na pewno Å‚yk czegoÅ› gorÄ…cego dobrze wam zrobi.
- Czytasz w moich myślach. - Stephen z wdzięczności
pocałował ją w policzek.
- Daj spokój. Ellen Murphy mówiła, że wśród poszkodo-
wanych była Debbie Francis. Jest poważnie ranna?
- Obawiam się, że tak. - Alex ze smutkiem pokiwała
głową.
- Człowiek nigdy nie wie, co mu się może przydarzyć
- westchnęła rejestratorka. - %7łal mi jej synka. Kto się nim
teraz zajmie?
- Nie mam pojęcia. Debbie mówiła, że nie ma żadnej
S
R
rodziny, która mogłaby jej pomóc. - Stephen odstawił fili-
żankę. - Ciekawe, czy Danny już wie...
Alex zmarszczyła brwi.
- Chyba nie. Nie było go z Debbie na ulicy, więc pewnie
został w domu. Nie sądzisz, Stephen, że powinniśmy coś
zrobić? Przecież nie możemy zostawić go na łasce losu.
- PojadÄ™ tam i zobaczÄ™, czy wszystko jest w porzÄ…dku.
- Stephen podniósł się z krzesła. - Tylko co z przychodnią?
Mam przecież pacjentów.
- Nie martw siÄ™. ZajmÄ™ siÄ™ wszystkim, a ty sprawdz, co
z małym.
- Dzięki - rzucił i szybko pobiegł na górę po kluczyki do
samochodu.
Był niezwykle wdzięczny Alex za to, że chciała mieć
pewność, iż Danny jest pod dobrą opieką. Dopiero teraz
uświadomił sobie, że sytuacja, w jakiej znalazł się chłopiec,
jest jakby lustrzanym odbiciem jego własnych przeżyć sprzed
lat, zaś Alex pojęła to wcześniej niż on sam!
- Chciałbyś pojechać ze mną do szpitala zobaczyć mamę?
- zapytał Stephen łagodnie.
Spędził niespokojnych kilka minut pod drzwiami miesz-
kania Debbie i Danny'ego. Mimo że ponawiał pukanie, nikt
nie otwierał i właściwie miał już zejść na dół, kiedy uznał,
że powinien zadzwonić do sąsiednich drzwi. Okazało się że
Danny został u sąsiadów pod opieką Darli.
Stephen szybko wyjaśnił dziewczynie, co się stało, i po-
szedł porozmawiać z chłopcem. Mimo że robił, co mógł, by
go nie wystraszyć, po chwili usta małego wygięły się w pod-
kówkę.
- Ale mama nie umrze, prawda? - Danny otarł nos ręka-
wem sweterka.
S
R
Stephen podał mu papierową chusteczkę.
- Mama jest bardzo chora, ale lekarze i pielęgniarki zro-
bią wszystko, żeby poczuła się lepiej.
- Moja mama też była w szpitalu, a przecież ją wyleczyli.
- Daria czule objęła chłopca ramieniem. - Nie martw się.
Wszystko będzie dobrze.
Danny podniósł wzrok na Stephena, jakby szukał u niego
potwierdzenia słów przyjaciółki. Ten z trudem wykrztusił
kilka krzepiących zdań. Nie umiał kłamać, a wiedział, że stan
Debbie jest na tyle ciężki, że nie może być pewny rokowań.
- Chcę zobaczyć mamusię - oznajmił chłopiec.
- Zaraz cię do niej zawiozę. Może pokażesz Darli, gdzie
mama trzyma nocnÄ… bieliznÄ™, i razem spakujecie jej torbÄ™?
Kiedy dzieci poszły po rzeczy do sąsiedniego mieszkania,
Stephen szybko zadzwonił do szpitala. Dowiedział się tylko,
że Debbie nadal znajduje się na bloku operacyjnym.
Zupełnie nie wiedział, jak postąpić. Przecież po wizycie
w szpitalu nie odwiezie Danny'ego do domu i nie zostawi go
na łasce losu. Oczywiście, może skontaktować się z opieką
społeczną, ale wcale nie był pewien, czy takie byłoby życze-
nie matki chłopca. Na razie nie ma więc innego wyjścia, jak
tylko osobiście zaopiekować się małym.
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
- Wszystko załatwione. Córka Dorothy zaraz przyjedzie
po Danny'ego. Podobno nawet dość dobrze się znają, bo Rita
co drugi dzień pracuje w jego szkole. Wiesz, że Dorothy
sama zaproponowała, że wezmą małego do siebie, a Rita
natychmiast się zgodziła. Może u nich zostać do wyjścia
Debbie ze szpitala.
Alex wśliznęła się do gabinetu Stephena, by poinformo-
wać go o dotychczasowych ustaleniach. Co prawda na kory-
tarzu wciąż tłoczyli się pacjenci, ale wszyscy byli tak pochło-
nięci dyskusją na temat wypadku, że nikt dziś nie narzekał
na opóznienia w pracy przychodni.
- Wspaniale! - Stephen odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ…. - Powiedz Ri-
cie, że wpadnę po małego o trzeciej po południu. Pojedziemy
do szpitala.
- Dobrze. Masz jakieś nowe wiadomości na temat Debbie
i tego kierowcy?
- Oboje są już po operacji. Chirurg, który usunął Debbie
krwiak z mózgu, jest dobrej myśli, a jeśli chodzi o kierowcę,
to wszyscy są zgodni, że miał cholerne szczęście. - Stephen
aż się wstrząsnął na wspomnienie tych kilku mrożących krew
w żyłach chwil, kiedy Alex przeciskała się do wnętrza kabi-
ny. - Trudno teraz powiedzieć, jak by się to skończyło, gdyby
nie twoja odwaga.
- Zwykłe ryzyko zawodowe! - Roześmiała się i machną-
wszy ręką, wybiegła, z gabinetu.
S
R
Akurat, pomyślał Stephen. Nigdy nie przypuszczał, że
praca w publicznej przychodni dostarczy mu tylu silnych
doznań. We swoim ośrodku rzadko doświadczał podobnych
wrażeń. Wcale nie znaczyło to, że pracował tam bez satysfa-
kcji, ale dopiero tu, w biednym śródmieściu, poczuł brzemię
prawdziwej odpowiedzialności i zrozumiał sens swych wy-
siłków. To tutaj, dzięki pracy lekarza, życie wielu rodzin
może ulec zasadniczej zmianie. Z jednej strony czuł, że jest
coś porywającego w tej pracy, z drugiej zaczynał się bać. Co [ Pobierz całość w formacie PDF ]