[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metra długości. Wierzyłem. Bez wielkich zabiegów łowiliśmy okazy dziesięcio-
piętnastofuntowe.
Rzecz dziwna, że ani w jeziorze Marmatte, długim na blisko dwadzieścia
kilometrów i miejscami bardzo głębokim, ani w połączonych z nim jeziorach, jak
na przykład Chapmana, nie widzieliśmy żadnych innnych ryb, jak tylko szczupaki.
Same szczupaki. A co jeszcze dziwniejsze, to ich nieprzebrana obfitość,
niewiarygodna, prawie upiorna: wystarczało gdzie
242
Wody tutejsze to niebywałe mateczniki szczupaków, istne rezerwuary drapieżności.
Aowiliśmy szczupaki z łodzi na błyszczkę, którą tu nazywano troll. Niklowana
blaszka była wygięta w kształt śmigła i dzięki temu obracała się wśród lśnień
dokoła własnej osi, gdy ją ciągnęliśmy na długim sznurze za łódką. Do blaszki
przymocowany był mocny haczyk. Ruch i migocące błyski wywierały magiczny wpływ;
szczupaki z pasją uderzały na świecidełko i porywały je w paszczę razem ze
zdradzieckim hakiem.
Była to chwila potężnego wzruszenia. Mając ręce zajęte wiosłem trzymało się
sznurek w zębach. Naraz gwałtowne, głuche szarpnięcie wykręcało człowiekowi
głowę w bok, wbrew jego woli, tyle w tym szarpnięciu było przemocy. Na obydwóch
końcach sznura stawały przeciw sobie dwa wrogie światy: tam zęby drapieżnika
tu zęby człowieka, w tej chwili nie mniej drapieżnego niż tamten pod
powierzchnią wody. Od zębów do krzyża, do nóg przeszywała łowcę rozkosz.
Atawistyczna rozkosz jaskiniowca, szarpiącego zębami swą zdobycz.
Wówczas wiosło kładło się do łodzi i rękoma wyciągało sznur. Powstawała zacięta,
krótka walka. Szczupak rozpaczliwie się bronił, pogrążał w głębię, szamotał,
trząsł łódką. Dobywał ostatnich sił. Czasem skoczył wysoko w powietrze. Wszystko
daremnie. Raz wciągnięty do czółna, przegrywał życie.
Z początku zastanawiałem się, z czego żyło tyle szczupaków nie mając innych ryb
na pokarm. Badania żołądków wyjaśniły sprawę. Małe szczupaczki, na palec długie,
połykały przeważnie pchły wodne, od których roiło się w jeziorach. Jedno-,
dwufuntowe wyrostki żywiły się tymiż szczupakami i rakami; większe, kilku- i
kilkunastofuntowe pożerały wyłącznie inne szczupaki, nieco mniejsze od siebie.
Tak więc świat podwodny zasadzał się tutaj na hierarchicznym pożeraniu włas-
16'
243
Nazajutrz po upolowaniu niedzwiedzicy wyruszyłem ran'o łódką na szczupaka. W
moim canoe dosłownie się kochałem. Gdy z tyłu siedziałem sam jeden, czub jego
cudownie wystawał z wody i wtedy starczyło jedno uderzenie wiosła, by jak
strzała wyprysnąć naprzód. Jednakże wystarczyło też lekko przechylić się, ażeby
łódkę wywrócić. Canoe było bardzo wywrotne.
Tego rana nie oddalałem się zbytnio od obozu. W pobliżu, niedaleko brzegu, było
głębokie miejsce, kotlina na spodzie jeziora. Woda przybierała tu ponury kolor
ciemnogranatowej przepaści. Przepływając tędy powoli doznałem nagle w zębach
tęgiego wstrząsu i linka uciekła w dół jak świszcząca struna: chwycił dobry
szczupak. Podczas wyciągania go był na kilkunastometrowej głębinie zaplątał
mi się sznurek i jakoś nieszczęśliwie owinął dokoła nogi. Chciałem go odwi-kłać,
gdy gwałtowne szarpnięcie ryby udaremniło zamysł. Gorzej; bestia ciągnęła za
nogę tak mocno, że wszystkimi siłami musiałem się zapierać o brzeg łodzi i
trzymać rękoma, by nie wpaść do wody. Byłem unieruchomiony. Inicjatywę objął
szczupak. Był to widocznie olbrzym. Canoe chwiało się przerazliwie, wciąż
przechylało i groziło wywróceniem.
Jedyne wyjście z przykrego położenia to dobić z łodzią do brzegu. Lecz gdy
podniosłem wzrok, stwierdziłem z niemiłym osłupieniem, że podczas zmagania się
ze szczupakiem odpłynąłem kawał od brzegu. Dostałem się oto w wietrzyk, dmący od
lądu i wypychający canoe na środek jeziora. Butnie sterczący z wody dziób łodzi
dotychczas moja duma działał teraz jak złowieszczy żagiel.
Chwyciłem za wiosło i uderzyłem w wodę, by canoe skierować do lądu. Lecz daremny
to trud; wiatr był silniejszy i nie dopuszczał do zwrotu. Na domiar szczupak w
tejże chwili zaczynał targać ze zdwojoną gwałtownością. Szybko odrzuciłem wiosło
i wparłem się w spód łodzi, by nie stracić równowagi. Kilkakrotne podobne
wysiłki spełzły na niczym.
244
pływać będąc uwiązany do szczupaka. Szczupak natychmiast wciągnie mnie w głąb.
Trzeba będzie trzymać się kurczowo łodzi, dosłownie ostatniej deski ratunku.
Przypomniał mi sią mój nóż. Niestety, leżał na przodzie canoe, poza zasięgiem
ręki.
Liczyłem na znużenie szczupaka. Nie ciągnął już tak uporczywie, czasami
odczuwałem zluzniony nacisk sznurka. Lecz najdrobniejszy mój ruch powodował
natychmiast rozpętanie burzy i ostre zrywy. Szczupak, wciąż silny, czuwał.
Gdy tak z niepokojem rozmyślałem, że wypadnie jeszcze wlec się dobre dwa
kilometry do przeciwległego brzegu, z możliwością wszelkich niespodzianek po
drodze, przyszedł nagle ratunek ze strony, o której nie powinienem był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
metra długości. Wierzyłem. Bez wielkich zabiegów łowiliśmy okazy dziesięcio-
piętnastofuntowe.
Rzecz dziwna, że ani w jeziorze Marmatte, długim na blisko dwadzieścia
kilometrów i miejscami bardzo głębokim, ani w połączonych z nim jeziorach, jak
na przykład Chapmana, nie widzieliśmy żadnych innnych ryb, jak tylko szczupaki.
Same szczupaki. A co jeszcze dziwniejsze, to ich nieprzebrana obfitość,
niewiarygodna, prawie upiorna: wystarczało gdzie
242
Wody tutejsze to niebywałe mateczniki szczupaków, istne rezerwuary drapieżności.
Aowiliśmy szczupaki z łodzi na błyszczkę, którą tu nazywano troll. Niklowana
blaszka była wygięta w kształt śmigła i dzięki temu obracała się wśród lśnień
dokoła własnej osi, gdy ją ciągnęliśmy na długim sznurze za łódką. Do blaszki
przymocowany był mocny haczyk. Ruch i migocące błyski wywierały magiczny wpływ;
szczupaki z pasją uderzały na świecidełko i porywały je w paszczę razem ze
zdradzieckim hakiem.
Była to chwila potężnego wzruszenia. Mając ręce zajęte wiosłem trzymało się
sznurek w zębach. Naraz gwałtowne, głuche szarpnięcie wykręcało człowiekowi
głowę w bok, wbrew jego woli, tyle w tym szarpnięciu było przemocy. Na obydwóch
końcach sznura stawały przeciw sobie dwa wrogie światy: tam zęby drapieżnika
tu zęby człowieka, w tej chwili nie mniej drapieżnego niż tamten pod
powierzchnią wody. Od zębów do krzyża, do nóg przeszywała łowcę rozkosz.
Atawistyczna rozkosz jaskiniowca, szarpiącego zębami swą zdobycz.
Wówczas wiosło kładło się do łodzi i rękoma wyciągało sznur. Powstawała zacięta,
krótka walka. Szczupak rozpaczliwie się bronił, pogrążał w głębię, szamotał,
trząsł łódką. Dobywał ostatnich sił. Czasem skoczył wysoko w powietrze. Wszystko
daremnie. Raz wciągnięty do czółna, przegrywał życie.
Z początku zastanawiałem się, z czego żyło tyle szczupaków nie mając innych ryb
na pokarm. Badania żołądków wyjaśniły sprawę. Małe szczupaczki, na palec długie,
połykały przeważnie pchły wodne, od których roiło się w jeziorach. Jedno-,
dwufuntowe wyrostki żywiły się tymiż szczupakami i rakami; większe, kilku- i
kilkunastofuntowe pożerały wyłącznie inne szczupaki, nieco mniejsze od siebie.
Tak więc świat podwodny zasadzał się tutaj na hierarchicznym pożeraniu włas-
16'
243
Nazajutrz po upolowaniu niedzwiedzicy wyruszyłem ran'o łódką na szczupaka. W
moim canoe dosłownie się kochałem. Gdy z tyłu siedziałem sam jeden, czub jego
cudownie wystawał z wody i wtedy starczyło jedno uderzenie wiosła, by jak
strzała wyprysnąć naprzód. Jednakże wystarczyło też lekko przechylić się, ażeby
łódkę wywrócić. Canoe było bardzo wywrotne.
Tego rana nie oddalałem się zbytnio od obozu. W pobliżu, niedaleko brzegu, było
głębokie miejsce, kotlina na spodzie jeziora. Woda przybierała tu ponury kolor
ciemnogranatowej przepaści. Przepływając tędy powoli doznałem nagle w zębach
tęgiego wstrząsu i linka uciekła w dół jak świszcząca struna: chwycił dobry
szczupak. Podczas wyciągania go był na kilkunastometrowej głębinie zaplątał
mi się sznurek i jakoś nieszczęśliwie owinął dokoła nogi. Chciałem go odwi-kłać,
gdy gwałtowne szarpnięcie ryby udaremniło zamysł. Gorzej; bestia ciągnęła za
nogę tak mocno, że wszystkimi siłami musiałem się zapierać o brzeg łodzi i
trzymać rękoma, by nie wpaść do wody. Byłem unieruchomiony. Inicjatywę objął
szczupak. Był to widocznie olbrzym. Canoe chwiało się przerazliwie, wciąż
przechylało i groziło wywróceniem.
Jedyne wyjście z przykrego położenia to dobić z łodzią do brzegu. Lecz gdy
podniosłem wzrok, stwierdziłem z niemiłym osłupieniem, że podczas zmagania się
ze szczupakiem odpłynąłem kawał od brzegu. Dostałem się oto w wietrzyk, dmący od
lądu i wypychający canoe na środek jeziora. Butnie sterczący z wody dziób łodzi
dotychczas moja duma działał teraz jak złowieszczy żagiel.
Chwyciłem za wiosło i uderzyłem w wodę, by canoe skierować do lądu. Lecz daremny
to trud; wiatr był silniejszy i nie dopuszczał do zwrotu. Na domiar szczupak w
tejże chwili zaczynał targać ze zdwojoną gwałtownością. Szybko odrzuciłem wiosło
i wparłem się w spód łodzi, by nie stracić równowagi. Kilkakrotne podobne
wysiłki spełzły na niczym.
244
pływać będąc uwiązany do szczupaka. Szczupak natychmiast wciągnie mnie w głąb.
Trzeba będzie trzymać się kurczowo łodzi, dosłownie ostatniej deski ratunku.
Przypomniał mi sią mój nóż. Niestety, leżał na przodzie canoe, poza zasięgiem
ręki.
Liczyłem na znużenie szczupaka. Nie ciągnął już tak uporczywie, czasami
odczuwałem zluzniony nacisk sznurka. Lecz najdrobniejszy mój ruch powodował
natychmiast rozpętanie burzy i ostre zrywy. Szczupak, wciąż silny, czuwał.
Gdy tak z niepokojem rozmyślałem, że wypadnie jeszcze wlec się dobre dwa
kilometry do przeciwległego brzegu, z możliwością wszelkich niespodzianek po
drodze, przyszedł nagle ratunek ze strony, o której nie powinienem był [ Pobierz całość w formacie PDF ]