[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kto chciał i nie chciał mógł się na niej przejechać truchta, czy galopa wedle gustu. Otóż
spytałem pewnego razu, jaki rodzaj rozkoszy sprawił jej największą przyjemność w życiu?
Rozkosz niesławy! - odparła bez wahania i przekonało mnie to, iż posada umysł
wykwintny.
Pochlebiam może naszym ministrom, przypuszczając, że znajdzie się bodaj jeden tego
rodzaju subtelniś pośród nich, ale pisał będę ze świadomym zamiarem złożenia im dyskretnej
gratulacji za to, iż są występni i infamisy. Na cóż zresztą odkładać na potem pomysł tak
piękny? Oto poproszę niezwłocznie kochanego pana Blaizota o niewielki zeszycik i skreślę
odrazu pierwszy rozdział nowej Menippei.
Wyciągnął już rękę do zdumionego Blaizota, ale p. Hibou wstrzymał go nagle.
- Odłóż księże Hieronimie wykonanie pięknego projektu swego aż do czasu, kiedy
zabiorę cię z sobą do Holandji i wyrobię ci w Amster
damie posadę u jakiegoś fabrykanta lemonjady, czy właściciela łazni parowej.
Będziesz tam w spokoju ducha mógł po całych nocach pisać swą Menippeję na jednym końcu
stołu, ja zaś na drugim pisał będę paszkwile. Będzie to dzieło zbożne i kto wie, czy nie
przyczynimy się do zmiany ustroju państwa. Paszkwiliści mają więcej, niż się zdaje zasług w
obalaniu rządów, przysposabiają katastrofę, której dokonywują potem ludy.
- Cóżby to był za triumf! - dodał po chwili syczącym głosem, który ulatał szczelinami
szczerbatych, czarnych, spruchniałych zębów, wraz z przykrym odorem jamy ustnej - Cóżby
to za radość była, gdyby mi się udało obalić któregoś z tych panków, którzy mnie tyle razy
pakowali do Bastylli! Wezmy się obaj razem do tej pięknej pracy, księże Hieronimie!
- Za nic w świecie! - odrzekł drogi mistrz mój. - Nie chcę pod żadnym warunkiem
przyczyniać się do zmiany formy rządu państwa, a jeśli mój Apokolokyntos, czy Menippea
taki mają dać rezultat, to stanowczo rezygnuję z pisania.
- Co? - wrzasnął zdumiony paszkwilista. - Czyż nie mówiłeś dobrodziej przed chwilą,
że rząd nasz djabła wart?
- Mówiłem! - odrzekł ks. Coignard. Ale idę w ślady mądrej metody onej staruszki
syrakuzańskiej, która za rządów Djonizjusza, znienawidzonego przez cały lud potwora,
codziennie chodziła do świątyni modlić się za pomyślność tyrana. Powiadomiony o tej
dziwnej nabożności Djonizjusz zapragnął dowiedzieć się, jaki jest jej powód. Kazał
sprowadzić zacną kobiecinę i spytał.
- Jestem stara, - odparła - żyłam pod wielu już tyranami i zrobiłam spostrzeżenie, że
po złym nastawał jeszcze gorszy. Ty jesteś największym potworem jakiego widziałam, a więc
twój następca byłby czemś tak przeraznem, że trudno sobie wyobrazić i chyba światby się
musiał skończyć pod jego rządami. Dlategoto właśnie proszę bogów, by nastał jaknajpózniej.
Ta starowina, drogi Puchaczu nasz, miała wielką słuszność. Owce winny znosić
cierpliwie strzyżenie nożycami starego pasterza, bo może nastać młody, który im zedrze
wełnę razem ze skórą.
Na te słowa rozlała się żółć Puchacza i jął mówić z oburzeniem i goryczą wielką:
- O cóż za nikczemne, tchórzliwe słowa! Cóż za maksymy niegodne! O księże, jakże
mało leży ci na sercu dobro narodu! Zaprawdę, nie zasługujesz na wieniec dębowy,
przyobiecany przez
poetów mężnym obrońcom ojczyzny i obywatelom. Trzeba ci było przyjść na świat u
Tatarów, Turków, być rabem niewolnym Dżyngiskana, lub Bajazeta, nie zaś żyć w Europie,
gdzie cię nauczono zasad praw obywatelskich i wtajemniczono w arkana filozofji! Co słyszę?
Chcesz dzwigać jarzmo złego rządu, nie myśląc zgoła o zmianie? Uczucia tego rodzaju w
republice urządzonej po mojej myśli zostałyby ukarane conajmniej wygnaniem, czy relegacją.
Tak drogi księże, dorzucę osobny artykuł do wzorowanego na starożytności projektu
konstytucji, nad którym właśnie pracuję, a artykuł ten zawierał będzie postanowienia karne
przeciw podobnym tobie, złym obywatelom. Wyznaczę srogie kary na każdego, kto, mogąc
ulepszyć urządzenia państwowe, nie uczyni tego.
- Ha... ha... ha! - odrzekł ze śmiechem ks. Coignard. - To mnie wcale nie zachęca da
zamieszkania w twojej nowej Arkadji, drogi panie Puchaczu. Z tego co słyszę, widzę, że
panował tam będzie straszliwy przymus!
Pan Jan Hibou wyprostował się i odparł sentencjonalnie:
- Będzie panował jeno przymus cnoty!
- Ach! - zawołał ksiądz - Jakże słusznem było postępowanie owej syrokuzańskiej
staruszki! Wiedziała ona, że kto przeżyje panów Dubois.
i Fleury, zadrży przed panem Hibou! Otwierasz drogi Puchaczu przedemną widoki
rządów despotów i obłudników i w celu ziszczenia tego raju naziemi chcesz bym został
roznosicielem lemonjady, lub parobkiem w łazni, na którymś z kanałów Amsterdamu?
Dziękuję uprzejmie za tę łaskę! Zostanę sobie spokojnie przy ulicy św. Jakóba, gdzie można
spijać winko i podstawiać nogi ministrom. Nie sądz, że zdołasz mnie pociągnąć mirażem
rządów ludzi uczciwych, którzy wolność otaczają taką palisadą gwarancji, iż człowiek nabija
się co chwila na pal!
- Księże! - powiedział Jan Hibou rozgorączkowany - Czy możesz z dobrą wiarą
wydawać sądy o moim systemie policyjnym, jakiego projekt ułożyłem w Bastylli, a którego
nie znasz wcale?
- Panie, - odrzekł mistrz - nie uznaję systemu opartego na intrydze i gwałcie!
Opozycja to bardzo zła szkoła rządzenia, a politycy rozumni, którzy przed dojściem do
władzy muszą się czasem imać tych środków, starają się usilnie rządzić Wedle zgoła
odmiennych maksym, jak te, które głosili za opozycji. Widzieliśmy to w Chinach i
gdzieindziej. Skłania ich do tego ta sama konieczność, której ulegali ich poprzednicy. Do
rządów wnoszą jeno jedną nowość, to znaczy swój brak doświadczenia. To mnie skłania,
panie
Hibou, do twierdzenia, że każdy nowy rząd będzie gorszy od dawnego, nie różniąc się
odeń zasadniczo. Wszakżeśmy już tego doświadczyli.
- Jesteś tedy ksiądz zwolennikiem nadużyć i bezprawia? - spytał szorstko p. Hibou.
- Tyś powiedział! - odparł spokojnie drogi mistrz mój - Rządy są jak wino, klarują się
i stają słodsze z biegiem czasu. Najsroższe zatrącają z czasem swe pazury. Boję się
monarchji, gdy młoda i silna, boję się również nowonarodzonej republikańskiej cnoty,
ponieważ zaś na tej ziemi musimy już podlegać złym rządom, przeto czuję pociąg do książąt i
monarchów, którzy utracił i już swój wigor męski.
Na te słowa JM. Pan Hibou wsadził z pasją kapelusz na głowę i powiedział: do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
kto chciał i nie chciał mógł się na niej przejechać truchta, czy galopa wedle gustu. Otóż
spytałem pewnego razu, jaki rodzaj rozkoszy sprawił jej największą przyjemność w życiu?
Rozkosz niesławy! - odparła bez wahania i przekonało mnie to, iż posada umysł
wykwintny.
Pochlebiam może naszym ministrom, przypuszczając, że znajdzie się bodaj jeden tego
rodzaju subtelniś pośród nich, ale pisał będę ze świadomym zamiarem złożenia im dyskretnej
gratulacji za to, iż są występni i infamisy. Na cóż zresztą odkładać na potem pomysł tak
piękny? Oto poproszę niezwłocznie kochanego pana Blaizota o niewielki zeszycik i skreślę
odrazu pierwszy rozdział nowej Menippei.
Wyciągnął już rękę do zdumionego Blaizota, ale p. Hibou wstrzymał go nagle.
- Odłóż księże Hieronimie wykonanie pięknego projektu swego aż do czasu, kiedy
zabiorę cię z sobą do Holandji i wyrobię ci w Amster
damie posadę u jakiegoś fabrykanta lemonjady, czy właściciela łazni parowej.
Będziesz tam w spokoju ducha mógł po całych nocach pisać swą Menippeję na jednym końcu
stołu, ja zaś na drugim pisał będę paszkwile. Będzie to dzieło zbożne i kto wie, czy nie
przyczynimy się do zmiany ustroju państwa. Paszkwiliści mają więcej, niż się zdaje zasług w
obalaniu rządów, przysposabiają katastrofę, której dokonywują potem ludy.
- Cóżby to był za triumf! - dodał po chwili syczącym głosem, który ulatał szczelinami
szczerbatych, czarnych, spruchniałych zębów, wraz z przykrym odorem jamy ustnej - Cóżby
to za radość była, gdyby mi się udało obalić któregoś z tych panków, którzy mnie tyle razy
pakowali do Bastylli! Wezmy się obaj razem do tej pięknej pracy, księże Hieronimie!
- Za nic w świecie! - odrzekł drogi mistrz mój. - Nie chcę pod żadnym warunkiem
przyczyniać się do zmiany formy rządu państwa, a jeśli mój Apokolokyntos, czy Menippea
taki mają dać rezultat, to stanowczo rezygnuję z pisania.
- Co? - wrzasnął zdumiony paszkwilista. - Czyż nie mówiłeś dobrodziej przed chwilą,
że rząd nasz djabła wart?
- Mówiłem! - odrzekł ks. Coignard. Ale idę w ślady mądrej metody onej staruszki
syrakuzańskiej, która za rządów Djonizjusza, znienawidzonego przez cały lud potwora,
codziennie chodziła do świątyni modlić się za pomyślność tyrana. Powiadomiony o tej
dziwnej nabożności Djonizjusz zapragnął dowiedzieć się, jaki jest jej powód. Kazał
sprowadzić zacną kobiecinę i spytał.
- Jestem stara, - odparła - żyłam pod wielu już tyranami i zrobiłam spostrzeżenie, że
po złym nastawał jeszcze gorszy. Ty jesteś największym potworem jakiego widziałam, a więc
twój następca byłby czemś tak przeraznem, że trudno sobie wyobrazić i chyba światby się
musiał skończyć pod jego rządami. Dlategoto właśnie proszę bogów, by nastał jaknajpózniej.
Ta starowina, drogi Puchaczu nasz, miała wielką słuszność. Owce winny znosić
cierpliwie strzyżenie nożycami starego pasterza, bo może nastać młody, który im zedrze
wełnę razem ze skórą.
Na te słowa rozlała się żółć Puchacza i jął mówić z oburzeniem i goryczą wielką:
- O cóż za nikczemne, tchórzliwe słowa! Cóż za maksymy niegodne! O księże, jakże
mało leży ci na sercu dobro narodu! Zaprawdę, nie zasługujesz na wieniec dębowy,
przyobiecany przez
poetów mężnym obrońcom ojczyzny i obywatelom. Trzeba ci było przyjść na świat u
Tatarów, Turków, być rabem niewolnym Dżyngiskana, lub Bajazeta, nie zaś żyć w Europie,
gdzie cię nauczono zasad praw obywatelskich i wtajemniczono w arkana filozofji! Co słyszę?
Chcesz dzwigać jarzmo złego rządu, nie myśląc zgoła o zmianie? Uczucia tego rodzaju w
republice urządzonej po mojej myśli zostałyby ukarane conajmniej wygnaniem, czy relegacją.
Tak drogi księże, dorzucę osobny artykuł do wzorowanego na starożytności projektu
konstytucji, nad którym właśnie pracuję, a artykuł ten zawierał będzie postanowienia karne
przeciw podobnym tobie, złym obywatelom. Wyznaczę srogie kary na każdego, kto, mogąc
ulepszyć urządzenia państwowe, nie uczyni tego.
- Ha... ha... ha! - odrzekł ze śmiechem ks. Coignard. - To mnie wcale nie zachęca da
zamieszkania w twojej nowej Arkadji, drogi panie Puchaczu. Z tego co słyszę, widzę, że
panował tam będzie straszliwy przymus!
Pan Jan Hibou wyprostował się i odparł sentencjonalnie:
- Będzie panował jeno przymus cnoty!
- Ach! - zawołał ksiądz - Jakże słusznem było postępowanie owej syrokuzańskiej
staruszki! Wiedziała ona, że kto przeżyje panów Dubois.
i Fleury, zadrży przed panem Hibou! Otwierasz drogi Puchaczu przedemną widoki
rządów despotów i obłudników i w celu ziszczenia tego raju naziemi chcesz bym został
roznosicielem lemonjady, lub parobkiem w łazni, na którymś z kanałów Amsterdamu?
Dziękuję uprzejmie za tę łaskę! Zostanę sobie spokojnie przy ulicy św. Jakóba, gdzie można
spijać winko i podstawiać nogi ministrom. Nie sądz, że zdołasz mnie pociągnąć mirażem
rządów ludzi uczciwych, którzy wolność otaczają taką palisadą gwarancji, iż człowiek nabija
się co chwila na pal!
- Księże! - powiedział Jan Hibou rozgorączkowany - Czy możesz z dobrą wiarą
wydawać sądy o moim systemie policyjnym, jakiego projekt ułożyłem w Bastylli, a którego
nie znasz wcale?
- Panie, - odrzekł mistrz - nie uznaję systemu opartego na intrydze i gwałcie!
Opozycja to bardzo zła szkoła rządzenia, a politycy rozumni, którzy przed dojściem do
władzy muszą się czasem imać tych środków, starają się usilnie rządzić Wedle zgoła
odmiennych maksym, jak te, które głosili za opozycji. Widzieliśmy to w Chinach i
gdzieindziej. Skłania ich do tego ta sama konieczność, której ulegali ich poprzednicy. Do
rządów wnoszą jeno jedną nowość, to znaczy swój brak doświadczenia. To mnie skłania,
panie
Hibou, do twierdzenia, że każdy nowy rząd będzie gorszy od dawnego, nie różniąc się
odeń zasadniczo. Wszakżeśmy już tego doświadczyli.
- Jesteś tedy ksiądz zwolennikiem nadużyć i bezprawia? - spytał szorstko p. Hibou.
- Tyś powiedział! - odparł spokojnie drogi mistrz mój - Rządy są jak wino, klarują się
i stają słodsze z biegiem czasu. Najsroższe zatrącają z czasem swe pazury. Boję się
monarchji, gdy młoda i silna, boję się również nowonarodzonej republikańskiej cnoty,
ponieważ zaś na tej ziemi musimy już podlegać złym rządom, przeto czuję pociąg do książąt i
monarchów, którzy utracił i już swój wigor męski.
Na te słowa JM. Pan Hibou wsadził z pasją kapelusz na głowę i powiedział: do [ Pobierz całość w formacie PDF ]