[ Pobierz całość w formacie PDF ]
95
- O czternastej, w Urzędzie Stanu Cywilnego w Richmond.
Po uroczystości przejedziemy do Richmond Hill Hotel na drinka
i kawałek ciasta.
Doktor na pewno nie będzie się sprzeciwiał, kiedy poproszę
o wolne popołudnie, pomyślała Serena. Jeśli będzie miał dla
mnie dużo pracy, najwyżej zostanę po godzinach. O pierwssej
będzie przerwa na lunch. Potrzebowała więc jakichś trzech go
dzin. Nagle uświadomiła sobie, że nie kupiła jeszcze prezentu.
Następnego ranka nie miała na to czasu. W ostatniej chwili
dojechała do szpitala. Siedziała przy stole, próbując złapać od
dech, kiedy w drzwiach maleńkiego pokoju, w którym miała
odtąd pracować, pokazała się głowa pani Dunn.
- Znowu z nami. Czy doktor bardzo panią męczył? Panna
Payne zawsze wracała wyczerpana.
- Pracowałam ciężko, ale nie jestem zmęczona, pani Dunn.
- To dobrze, bo tutaj też jest mnóstwo pracy. Doktor ma
dzisiaj dodatkowych pacjentów. O ósmej trzydzieści proszę
zejść do ambulatorium. - Popatrzyła znacząco na wiszący na
ścianie zegar i dodała: - Teraz jest dwadzieścia po...
- Rzeczywiście - zgodziła się Serena. Pani Dunn miała
skłonności do odkrywania ewidentnych prawd. - Zaraz tam pój
dę, ale w czwartek chciałabym prosić o wolne popołudnie. Czy
da mi je pani, jeśli uzyskam zgodę doktora?
- W porządku, przecież pracuje pani dla niego. Nie będzie
chyba specjalnie zadowolony. Lubi, gdy pracownicy są na każde
zawołanie.
Serena wiedziała, że to prawda, ale wiedziała też, że bez
względu na to, co doktor jej odpowie, na ten ślub po prostu musi
iść.
Wchodząc do ambulatorium, miała nadzieję, że przynajmniej
szef będzie w dobrym humorze. Pomyliła się jednak. Dobry na
strój, przynajmniej na razie, wyraznie omijał doktora. Oschle
odpowiedział na jej pogodne dzień dobry", chrząkając
96
niewyraznie, co mogło oznaczać wszystko. Po zakończeniu ba
dań wyszedł nie mówiąc nic, z wyjątkiem kurtuazyjnych podzię
kowań adresowanych do wszystkich współpracowników.
Trzeba coś z tym zrobić, pomyślała Serena, schodząc do sto
łówki.
Pisała bez przerwy do piątej po południu. A kiedy zadzwo
nił portier i powiedział, że przepisane notatki należy zanieść
do biura na oddziale chirurgicznym, gdzie czeka na nie do
ktor ter Feulen, Serena postanowiła napisać podanie. Swoją
prośbę uzasadniła ważnymi względami rodzinnymi. Pismo
ułożyła na wierzchu, przypięła spinaczem do pozostałych ma
szynopisów i zaniosła wszystko na dół. Aby mieć pewność, że
doktor nie znajdzie jej jeszcze jakiegoś zajęcia, ubrała się jak do
wyjścia.
Był tam. Siedział z siostrą przełożoną i swoją asystentką, za
grzebany w stercie papierów. Pisał coś z uwagą. Serena nie miała
wątpliwości, że były to przemądrzałe instrukcje, których nikt bez
pomocy słownika medycznego i szkła powiększającego nie zdo
ła odszyfrować. W milczeniu położyła przepisane materiały na
biurku, pożegnała obecnych i wymknęła się z pokoju.
Będzie miał sporo czasu, żeby do rana przeczytać i przetrawić
moją prośbę, pomyślała. Zdążyła dojść do wyjścia, kiedy doktor
zjawił się obok niej. Oddychał normalnie, mimo że musiał pędzić
z prędkością wiatru. Serena udała, że go nie spostrzegła i wy
ciągnęła rękę, żeby otworzyć wyjściowe drzwi. Ter Feulen przy
trzymał je szybkim ruchem dłoni.
- Co to ma znaczyć? - Jego głos zabrzmiał tak bezbronnie,
że Serenę opuścił wojowniczy nastrój.
- A czy coś jest niejasne? - zapytała uprzejmie. - Chciała
bym zwolnić się w czwar...
- Przeczytałem, ale dlaczego?
- Ważne sprawy rodzinne.
Popatrzyła na niego i zorientowała się, że chciał usłyszeć
97
właściwy powód, bo sprawa rodzinna to równie dobrze pogrzeb
babci czy rozliczenie z urzędem podatkowym.
- Nie wydaje mi się, żeby mogło to pana interesować, do
ktorze - odpowiedziała grzecznie Serena. - Muszę być na ślubie.
Wyraz jego twarzy wprawił ją w zakłopotanie, ale za moment
uczucie to minęło, bo zapytał z właściwą sobie łagodnością:
- Swoim?
- Naturalnie, że nie.
- W każdym razie masz wolne. - Otworzył drzwi wyjściowe.
- Ale jak wrócisz, będzie czekać na ciebie mnóstwo pracy.
- Tak, wiem, oczywiście. - Serena uśmiechnęła się pojed
nawczo. - Dziękuję bardzo. Dobranoc, doktorze.
Mimo że trzymał drzwi szeroko otwarte, nie udało się jej
przejść, nie nadeptując na jego stopę. Popatrzył na nią z góry
i wybuchnął śmiechem. Odetchnęła z ulgą.
Z pewnością widział, jak jej policzki powoli nabierają ru
mieńców. Serena przemknęła obok bardzo szybko.
Matka była już w domu. Pisała coś przy biurku.
- Jesteś, kochanie. Przyszłaś w samą porę. Podaj mi herbatę.
Byłam taka zajęta.
To dotyczy nas obu, pomyślała wściekła Serena, ale rozebrała
się bez słowa i poszła do kuchni wstawić czajnik. Wkrótce zja
wiła się w salonie.
- Arthur był tak dobry i załatwił dla ciebie transport. Przy
jadą jutro rano. Nie możesz się pewnie doczekać, kiedy w końcu
będzie po wszystkim.
Serena zgodziła się z matką.
- Spakuję rzeczy podczas weekendu, a w poniedziałek po
pracy już tam pojadę. A może chcesz, żebym została w domu do
dnia ślubu? - spytała ze smutkiem.
- Oczywiście, że nie, kochanie - odpowiedziała matka po
rywczo. -Nie chcę cię zatrzymywać. Prawdę mówiąc, myślałam,
że będziesz chciała się przeprowadzić jeszcze wcześniej.
- PracujÄ™.
98
- Rzeczywiście, ależ jestem niemądra. - Pani Proudfoot
uśmiechnęła się niepewnie. - Tyle jest jeszcze rzeczy do zrobie
nia. Na szczęście Arthur mi pomaga. Wiesz, jaka jestem bezradna
w interesach. - Popijała herbatę, zagryzając ciastkiem. - Nie za
pomnij, kochanie, że w Ludlow zawsze będziesz mile widziana.
- Odstawiła filiżankę. - I proszę, prawie zapomniałam! Wyjeż
dżamy przecież na święta i na Nowy Rok. Arthur uważa, że
cieplejszy klimat dobrze mi zrobi. Wiesz, że nigdy nie znosiłam
tych naszych przygnębiających zim. Mam nadzieję, że i ty miło
spędzisz czas. Czy w sąsiednich mieszkaniach są jacyś młodzi
ludzie?
Serena powstrzymała się od przypomnienia matce, że to co
wynajęła, nie jest mieszkaniem, lecz zwykłym pokojem.
- Kilka znajomych pielęgniarek - odpowiedziała grzecznie.
- Widzisz, a nie mówiłam. - Pani Proudfoot nie posiadała
się z radości. - Wiedziałam, że znajdziesz sobie coś odpowied
niego. Szkoda, że przed wyjazdem nie będę miała czasu, żeby
zobaczyć, jak mieszkasz. Niemniej obiecuję ci, iż będę przyjeż
dżać od czasu do czasu. A i ty na pewno nie chcesz przyjmować
gości, zanim sama się nie ulokujesz.
Serena dolała herbaty do filiżanek, a matka mówiła dalej:
- Wspominałam, że pożyczę ci trochę pieniędzy na wynaję
cie mieszkania, Sereno. Ale masz chyba wystarczająco dużo,
żeby na razie dać sobie radę sama. Upłynie jeszcze trochę czasu,
zanim będę mogła dysponować gotówką ze sprzedaży domu. Nie
zapomnę o tobie, obiecuję. Zawsze, kiedy będziesz w finanso
wych tarapatach, możesz spokojnie zwrócić się do mnie.
Podczas weekendu Serena spakowała rzeczy, a w sobotę przy
jechała na Park Street, żeby zająć się dostarczonymi meblami.
Pokój od razu wyglądał lepiej, kiedy wstawiła do niego fotel,
stolik i lampę oraz rozłożyła kolorowy dywan z jadalni, którego
matka nigdy nie lubiła. Po południu zawiesiła obrazy i wyposa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
95
- O czternastej, w Urzędzie Stanu Cywilnego w Richmond.
Po uroczystości przejedziemy do Richmond Hill Hotel na drinka
i kawałek ciasta.
Doktor na pewno nie będzie się sprzeciwiał, kiedy poproszę
o wolne popołudnie, pomyślała Serena. Jeśli będzie miał dla
mnie dużo pracy, najwyżej zostanę po godzinach. O pierwssej
będzie przerwa na lunch. Potrzebowała więc jakichś trzech go
dzin. Nagle uświadomiła sobie, że nie kupiła jeszcze prezentu.
Następnego ranka nie miała na to czasu. W ostatniej chwili
dojechała do szpitala. Siedziała przy stole, próbując złapać od
dech, kiedy w drzwiach maleńkiego pokoju, w którym miała
odtąd pracować, pokazała się głowa pani Dunn.
- Znowu z nami. Czy doktor bardzo panią męczył? Panna
Payne zawsze wracała wyczerpana.
- Pracowałam ciężko, ale nie jestem zmęczona, pani Dunn.
- To dobrze, bo tutaj też jest mnóstwo pracy. Doktor ma
dzisiaj dodatkowych pacjentów. O ósmej trzydzieści proszę
zejść do ambulatorium. - Popatrzyła znacząco na wiszący na
ścianie zegar i dodała: - Teraz jest dwadzieścia po...
- Rzeczywiście - zgodziła się Serena. Pani Dunn miała
skłonności do odkrywania ewidentnych prawd. - Zaraz tam pój
dę, ale w czwartek chciałabym prosić o wolne popołudnie. Czy
da mi je pani, jeśli uzyskam zgodę doktora?
- W porządku, przecież pracuje pani dla niego. Nie będzie
chyba specjalnie zadowolony. Lubi, gdy pracownicy są na każde
zawołanie.
Serena wiedziała, że to prawda, ale wiedziała też, że bez
względu na to, co doktor jej odpowie, na ten ślub po prostu musi
iść.
Wchodząc do ambulatorium, miała nadzieję, że przynajmniej
szef będzie w dobrym humorze. Pomyliła się jednak. Dobry na
strój, przynajmniej na razie, wyraznie omijał doktora. Oschle
odpowiedział na jej pogodne dzień dobry", chrząkając
96
niewyraznie, co mogło oznaczać wszystko. Po zakończeniu ba
dań wyszedł nie mówiąc nic, z wyjątkiem kurtuazyjnych podzię
kowań adresowanych do wszystkich współpracowników.
Trzeba coś z tym zrobić, pomyślała Serena, schodząc do sto
łówki.
Pisała bez przerwy do piątej po południu. A kiedy zadzwo
nił portier i powiedział, że przepisane notatki należy zanieść
do biura na oddziale chirurgicznym, gdzie czeka na nie do
ktor ter Feulen, Serena postanowiła napisać podanie. Swoją
prośbę uzasadniła ważnymi względami rodzinnymi. Pismo
ułożyła na wierzchu, przypięła spinaczem do pozostałych ma
szynopisów i zaniosła wszystko na dół. Aby mieć pewność, że
doktor nie znajdzie jej jeszcze jakiegoś zajęcia, ubrała się jak do
wyjścia.
Był tam. Siedział z siostrą przełożoną i swoją asystentką, za
grzebany w stercie papierów. Pisał coś z uwagą. Serena nie miała
wątpliwości, że były to przemądrzałe instrukcje, których nikt bez
pomocy słownika medycznego i szkła powiększającego nie zdo
ła odszyfrować. W milczeniu położyła przepisane materiały na
biurku, pożegnała obecnych i wymknęła się z pokoju.
Będzie miał sporo czasu, żeby do rana przeczytać i przetrawić
moją prośbę, pomyślała. Zdążyła dojść do wyjścia, kiedy doktor
zjawił się obok niej. Oddychał normalnie, mimo że musiał pędzić
z prędkością wiatru. Serena udała, że go nie spostrzegła i wy
ciągnęła rękę, żeby otworzyć wyjściowe drzwi. Ter Feulen przy
trzymał je szybkim ruchem dłoni.
- Co to ma znaczyć? - Jego głos zabrzmiał tak bezbronnie,
że Serenę opuścił wojowniczy nastrój.
- A czy coś jest niejasne? - zapytała uprzejmie. - Chciała
bym zwolnić się w czwar...
- Przeczytałem, ale dlaczego?
- Ważne sprawy rodzinne.
Popatrzyła na niego i zorientowała się, że chciał usłyszeć
97
właściwy powód, bo sprawa rodzinna to równie dobrze pogrzeb
babci czy rozliczenie z urzędem podatkowym.
- Nie wydaje mi się, żeby mogło to pana interesować, do
ktorze - odpowiedziała grzecznie Serena. - Muszę być na ślubie.
Wyraz jego twarzy wprawił ją w zakłopotanie, ale za moment
uczucie to minęło, bo zapytał z właściwą sobie łagodnością:
- Swoim?
- Naturalnie, że nie.
- W każdym razie masz wolne. - Otworzył drzwi wyjściowe.
- Ale jak wrócisz, będzie czekać na ciebie mnóstwo pracy.
- Tak, wiem, oczywiście. - Serena uśmiechnęła się pojed
nawczo. - Dziękuję bardzo. Dobranoc, doktorze.
Mimo że trzymał drzwi szeroko otwarte, nie udało się jej
przejść, nie nadeptując na jego stopę. Popatrzył na nią z góry
i wybuchnął śmiechem. Odetchnęła z ulgą.
Z pewnością widział, jak jej policzki powoli nabierają ru
mieńców. Serena przemknęła obok bardzo szybko.
Matka była już w domu. Pisała coś przy biurku.
- Jesteś, kochanie. Przyszłaś w samą porę. Podaj mi herbatę.
Byłam taka zajęta.
To dotyczy nas obu, pomyślała wściekła Serena, ale rozebrała
się bez słowa i poszła do kuchni wstawić czajnik. Wkrótce zja
wiła się w salonie.
- Arthur był tak dobry i załatwił dla ciebie transport. Przy
jadą jutro rano. Nie możesz się pewnie doczekać, kiedy w końcu
będzie po wszystkim.
Serena zgodziła się z matką.
- Spakuję rzeczy podczas weekendu, a w poniedziałek po
pracy już tam pojadę. A może chcesz, żebym została w domu do
dnia ślubu? - spytała ze smutkiem.
- Oczywiście, że nie, kochanie - odpowiedziała matka po
rywczo. -Nie chcę cię zatrzymywać. Prawdę mówiąc, myślałam,
że będziesz chciała się przeprowadzić jeszcze wcześniej.
- PracujÄ™.
98
- Rzeczywiście, ależ jestem niemądra. - Pani Proudfoot
uśmiechnęła się niepewnie. - Tyle jest jeszcze rzeczy do zrobie
nia. Na szczęście Arthur mi pomaga. Wiesz, jaka jestem bezradna
w interesach. - Popijała herbatę, zagryzając ciastkiem. - Nie za
pomnij, kochanie, że w Ludlow zawsze będziesz mile widziana.
- Odstawiła filiżankę. - I proszę, prawie zapomniałam! Wyjeż
dżamy przecież na święta i na Nowy Rok. Arthur uważa, że
cieplejszy klimat dobrze mi zrobi. Wiesz, że nigdy nie znosiłam
tych naszych przygnębiających zim. Mam nadzieję, że i ty miło
spędzisz czas. Czy w sąsiednich mieszkaniach są jacyś młodzi
ludzie?
Serena powstrzymała się od przypomnienia matce, że to co
wynajęła, nie jest mieszkaniem, lecz zwykłym pokojem.
- Kilka znajomych pielęgniarek - odpowiedziała grzecznie.
- Widzisz, a nie mówiłam. - Pani Proudfoot nie posiadała
się z radości. - Wiedziałam, że znajdziesz sobie coś odpowied
niego. Szkoda, że przed wyjazdem nie będę miała czasu, żeby
zobaczyć, jak mieszkasz. Niemniej obiecuję ci, iż będę przyjeż
dżać od czasu do czasu. A i ty na pewno nie chcesz przyjmować
gości, zanim sama się nie ulokujesz.
Serena dolała herbaty do filiżanek, a matka mówiła dalej:
- Wspominałam, że pożyczę ci trochę pieniędzy na wynaję
cie mieszkania, Sereno. Ale masz chyba wystarczająco dużo,
żeby na razie dać sobie radę sama. Upłynie jeszcze trochę czasu,
zanim będę mogła dysponować gotówką ze sprzedaży domu. Nie
zapomnę o tobie, obiecuję. Zawsze, kiedy będziesz w finanso
wych tarapatach, możesz spokojnie zwrócić się do mnie.
Podczas weekendu Serena spakowała rzeczy, a w sobotę przy
jechała na Park Street, żeby zająć się dostarczonymi meblami.
Pokój od razu wyglądał lepiej, kiedy wstawiła do niego fotel,
stolik i lampę oraz rozłożyła kolorowy dywan z jadalni, którego
matka nigdy nie lubiła. Po południu zawiesiła obrazy i wyposa [ Pobierz całość w formacie PDF ]