[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogłam przestać o nim myśleć. Liczyłam godziny, które
pozostawały do powrotu mego ukochanego.
Umówionego dnia znalazłam się na stacji we właściwym
czasie. Czekałam rozgorączkowana na spózniający się pociąg.
W końcu na peron wtoczyła się lokomotywa i z wagonu, jako
jeden z pierwszych, wyskoczył Lamont. Gdy mnie zobaczył,
jego twarz rozjaśniła się. Podbiegł do mnie susami. Serce
załomotało mi, lecz po chwili, gdy schylił się nade mną i
pocałował w koniuszek nosa, uspokoiło się.
- Za to cię lubię, Rosie. Zawsze można na tobie polegać.
Nie byłam pewna czy to komplement, ale tak się
cieszyłam z jego powrotu, że nie miałam czasu zastanawiać
się nad tym.
Wrzucił torbę do bagażnika mini i wcisnął się na
siedzenie. Był w bardzo dobrym nastroju.
- No - zaczął, gdy ruszyłam spod dworca w kierunku
szpitala - wszystko gotowe do wyprawy na Antarktykę.
Dojadę do moich kolegów po ślubie.
Milczałam, patrząc nieruchomo na wijącą się przede mną
drogę. W uszach rozbrzmiewały mi nie wypowiedziane słowa
protestu. Nie przerywał i dalej opowiadał o swoich planach.
Dopiero gdy dojechaliśmy na miejsce i mój pasażer
wyskoczył z samochodu, mogłam odetchnąć ciężko i zmierzyć
się z bólem, który niechcący spowodował.
Wolno zamknęłam mini i chwiejąc się przeszłam do
poczekalni. W bufecie kupiłam kawę. Było jasne, że mnie nie
kocha. Zdarzyły się jednak chwile, w których łudziłam się...
Zatopiona w ponurych myślach nie zauważyłam jego powrotu.
- Hej, Rosie! - Znalazł się przede mną.
Spojrzałam w górę. Przez sekundę zdawało mi się, że
widzę w jego oczach błysk uczucia. Uśmiechnął się łagodnie,
uśmiechem, za który go kochałam, i położył palec na mym
policzku.
- Będziemy musieli długo czekać na przejazd -
powiedziałam sztywno.
- Wiem - odpowiedział. - Pomyślałem, że moglibyśmy
wybrać się w góry. Aadny dzisiaj dzień. - Zrobił głęboki
wdech, smakując powietrze. - Boże! - powiedział. -
Antyseptyki. - Zaśmialiśmy się razem.
Dzień rzeczywiście był ładny. Można już było dostrzec
nadchodzącą jesień. Niebo rozciągało się nad nami
przepastnym błękitem, a góry, które obserwowałam tęsknie z
Siedziby, wydawały się leżeć w zasięgu ręki.
Pojechaliśmy w głąb lądu pustą drogą. Zatrzymaliśmy się
w motelu, by napić się drinka i zjeść parę kanapek. Po posiłku
ruszyliśmy dalej. Neil nic nie mówił. Rzuciłam na niego
okiem raz czy dwa, ale miał odwróconą twarz. Czułam, że jest
napięty. Nie mogłam tego zrozumieć. Co w tym cudownym
krajobrazie mogło spowodować taką zmianę nastroju? Byłam
urażona. Myślałam, że Neil w jakiś sposób wykorzystuje mnie
do własnych celów.
Z trudem wspięliśmy się na stromy podjazd. Kiedy
zbliżaliśmy się do szczytu, mój towarzysz odezwał się:
- Skręć w lewo - i wskazał wąską drogę, która gwałtownie
opadała w dół, chroniona z góry przez wypiętrzone skały.
Było to dzikie, przejmujące miejsce. Nieopodal szumiał
wodospad, a powyginane przez wichury drzewa przywierały
niepewnie do skraju przepaści. Poniżej rozciągało się zielono -
brązowe zbocze, na którym w oddali pasły się owce. Gdy
skręciłam na tę wyboistą drogę, ujrzałam usadowiony pod
skarpą dom.
Neil znowu zamilkł. Spojrzawszy na niego, zobaczyłam,
że pięści ma zaciśnięte. Nie wiem dlaczego, ale jego
zachowanie wzbudzało we mnie strach.
Zwolniłam, rozglądając się za miejscem do zawracania,
lecz Lamont kazał mi jechać dalej. Musiałam kierować bardzo
uważnie, by omijać dziury i kamienie, które pokrywały drogę.
Trakt kończył się gwałtownie na podwórzu przy domku.
Musiałam się zatrzymać. Budynek był zaniedbany. Miałam
wrażenie, że jest bezludny jak cała ta zapomniana przez Boga
dolina.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Neil wyskoczył z mini,
przeszedł przez podwórze i zniknął za rogiem. Usłyszałam
szczekanie psa, a po chwili ktoś krzyknął i zaległa cisza.
Wyśliznęłam się z samochodu, oparłam o maskę i
rozejrzałam dokoła. Chociaż spędziłam wiele wakacji,
wspinając się w górach Cumbrii, to jednak nigdy przedtem nie
doświadczyłam tak intensywnego uczucia zagrożenia, które
napełniło mnie strachem. Przekonywałam się, że to tylko
specyficzne ułożenie skał, że to kaprys natury. Ale nie
mogłam oprzeć się ogarniającemu mnie niepokojowi. Moje
myśli dostroiły się do atmosfery tej dziwnej doliny i nagle
przeszłość powróciła, zapełniając okoliczne zbocza
rozbójnikami. Słońce lśniło na wypolerowanych
powierzchniach strzelb, a niespodziewanie tężejący wiatr
przyniósł ze sobą dawno zapomniany zapach prochu.
Wzdrygnęłam się i przebiegłam przez kamienne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
mogłam przestać o nim myśleć. Liczyłam godziny, które
pozostawały do powrotu mego ukochanego.
Umówionego dnia znalazłam się na stacji we właściwym
czasie. Czekałam rozgorączkowana na spózniający się pociąg.
W końcu na peron wtoczyła się lokomotywa i z wagonu, jako
jeden z pierwszych, wyskoczył Lamont. Gdy mnie zobaczył,
jego twarz rozjaśniła się. Podbiegł do mnie susami. Serce
załomotało mi, lecz po chwili, gdy schylił się nade mną i
pocałował w koniuszek nosa, uspokoiło się.
- Za to cię lubię, Rosie. Zawsze można na tobie polegać.
Nie byłam pewna czy to komplement, ale tak się
cieszyłam z jego powrotu, że nie miałam czasu zastanawiać
się nad tym.
Wrzucił torbę do bagażnika mini i wcisnął się na
siedzenie. Był w bardzo dobrym nastroju.
- No - zaczął, gdy ruszyłam spod dworca w kierunku
szpitala - wszystko gotowe do wyprawy na Antarktykę.
Dojadę do moich kolegów po ślubie.
Milczałam, patrząc nieruchomo na wijącą się przede mną
drogę. W uszach rozbrzmiewały mi nie wypowiedziane słowa
protestu. Nie przerywał i dalej opowiadał o swoich planach.
Dopiero gdy dojechaliśmy na miejsce i mój pasażer
wyskoczył z samochodu, mogłam odetchnąć ciężko i zmierzyć
się z bólem, który niechcący spowodował.
Wolno zamknęłam mini i chwiejąc się przeszłam do
poczekalni. W bufecie kupiłam kawę. Było jasne, że mnie nie
kocha. Zdarzyły się jednak chwile, w których łudziłam się...
Zatopiona w ponurych myślach nie zauważyłam jego powrotu.
- Hej, Rosie! - Znalazł się przede mną.
Spojrzałam w górę. Przez sekundę zdawało mi się, że
widzę w jego oczach błysk uczucia. Uśmiechnął się łagodnie,
uśmiechem, za który go kochałam, i położył palec na mym
policzku.
- Będziemy musieli długo czekać na przejazd -
powiedziałam sztywno.
- Wiem - odpowiedział. - Pomyślałem, że moglibyśmy
wybrać się w góry. Aadny dzisiaj dzień. - Zrobił głęboki
wdech, smakując powietrze. - Boże! - powiedział. -
Antyseptyki. - Zaśmialiśmy się razem.
Dzień rzeczywiście był ładny. Można już było dostrzec
nadchodzącą jesień. Niebo rozciągało się nad nami
przepastnym błękitem, a góry, które obserwowałam tęsknie z
Siedziby, wydawały się leżeć w zasięgu ręki.
Pojechaliśmy w głąb lądu pustą drogą. Zatrzymaliśmy się
w motelu, by napić się drinka i zjeść parę kanapek. Po posiłku
ruszyliśmy dalej. Neil nic nie mówił. Rzuciłam na niego
okiem raz czy dwa, ale miał odwróconą twarz. Czułam, że jest
napięty. Nie mogłam tego zrozumieć. Co w tym cudownym
krajobrazie mogło spowodować taką zmianę nastroju? Byłam
urażona. Myślałam, że Neil w jakiś sposób wykorzystuje mnie
do własnych celów.
Z trudem wspięliśmy się na stromy podjazd. Kiedy
zbliżaliśmy się do szczytu, mój towarzysz odezwał się:
- Skręć w lewo - i wskazał wąską drogę, która gwałtownie
opadała w dół, chroniona z góry przez wypiętrzone skały.
Było to dzikie, przejmujące miejsce. Nieopodal szumiał
wodospad, a powyginane przez wichury drzewa przywierały
niepewnie do skraju przepaści. Poniżej rozciągało się zielono -
brązowe zbocze, na którym w oddali pasły się owce. Gdy
skręciłam na tę wyboistą drogę, ujrzałam usadowiony pod
skarpą dom.
Neil znowu zamilkł. Spojrzawszy na niego, zobaczyłam,
że pięści ma zaciśnięte. Nie wiem dlaczego, ale jego
zachowanie wzbudzało we mnie strach.
Zwolniłam, rozglądając się za miejscem do zawracania,
lecz Lamont kazał mi jechać dalej. Musiałam kierować bardzo
uważnie, by omijać dziury i kamienie, które pokrywały drogę.
Trakt kończył się gwałtownie na podwórzu przy domku.
Musiałam się zatrzymać. Budynek był zaniedbany. Miałam
wrażenie, że jest bezludny jak cała ta zapomniana przez Boga
dolina.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Neil wyskoczył z mini,
przeszedł przez podwórze i zniknął za rogiem. Usłyszałam
szczekanie psa, a po chwili ktoś krzyknął i zaległa cisza.
Wyśliznęłam się z samochodu, oparłam o maskę i
rozejrzałam dokoła. Chociaż spędziłam wiele wakacji,
wspinając się w górach Cumbrii, to jednak nigdy przedtem nie
doświadczyłam tak intensywnego uczucia zagrożenia, które
napełniło mnie strachem. Przekonywałam się, że to tylko
specyficzne ułożenie skał, że to kaprys natury. Ale nie
mogłam oprzeć się ogarniającemu mnie niepokojowi. Moje
myśli dostroiły się do atmosfery tej dziwnej doliny i nagle
przeszłość powróciła, zapełniając okoliczne zbocza
rozbójnikami. Słońce lśniło na wypolerowanych
powierzchniach strzelb, a niespodziewanie tężejący wiatr
przyniósł ze sobą dawno zapomniany zapach prochu.
Wzdrygnęłam się i przebiegłam przez kamienne [ Pobierz całość w formacie PDF ]