[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
- Dobra, dobra! Ciekawa jestem twojej sukni. I pamiętaj, pózniej ruszamy na zaku-
py.
- Wiem. Powiedz, jak podróż? Wytrzymałaś z Jaredem?
W słuchawce rozległ się srebrzysty śmiech.
- Mój brat był uroczy jak zwykle. Dzięki, że mu podsunęłaś pomysł. Prawie się nie
kłóciliśmy.
- Prawie?
- W paru kwestiach mieliśmy odmienne zdanie, ale co tam! Wyobraz sobie, że
zgodził się odstąpić nam, dziewczynom, na piątkową noc swoje mieszkanie. Sam prze-
niesie się do hotelu. Aha, coś sobie przypomniałam. Bukiet ślubny. Nie chcę orchidei, to
był głupi pomysł.
Amy wstrzymała oddech, czekając na dalszy ciąg.
- I zamiast nich...?
- Róże i lilie. Jasnożółte róże. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam u mamy w jej
ogrodzie różanym. Chyba że już zrobiłaś orchidee z cukru? Czułabym się strasznie, gdy-
byś musiała robić wszystko od nowa.
- Nie, nie, w porządku - skłamała Amy, spoglądając na lodówkę, w której umieści-
ła wykonane wczorajszego wieczoru żałosne próbki pomarańczowo-żółtych orchidei. -
Mogłabym dostać taką różę? Wtedy idealnie dobrałabym kolor.
- Już poprosiłam w kwiaciarni, żeby przysłano ci wzór bukietu. Jest piękny! No,
muszę lecieć. Frank czeka z Bellą. Do zobaczenia.
Amy odłożyła słuchawkę. Stęskniła się za przyjaciółką. Telefony i mejle to nie to
samo co rozmowa w cztery oczy. Ostatni raz widziały się kilka miesięcy temu, gdy Lucy
przyleciała służbowo do Londynu i wpadła do Edlers z niespodziewaną wizytą.
Kiedyś wyglądały jak blizniaczki. Obie szczupłe, eleganckie, zadbane. Podniósłszy
wzrok, Amy zobaczyła przez okno młodą atrakcyjną parę; on miał na sobie garnitur, ona
kostium. Dziewczyna przypominała ją samą sprzed kilku lat. Nie tak dawno temu też ta-
ka była. Owszem, bardzo zapracowana, lecz beztroska. Z radością wracała do domu, by
przytulić się do ukochanego, ze dwa lub trzy razy w tygodniu spotykała się ze znajomy-
mi w restauracji.
R
L
T
Sądziła, że zawsze tak będzie. %7łe nic się nie zmieni.
Zawahała się, słysząc dzwonek telefonu. Miała jeszcze tyle do zrobienia! Poza tym
miło byłoby posiedzieć chwilę na słońcu, wypić kawę...
Ale może dzwoni klient?
- Cukiernia Edlers.
- Cześć, cukiernio Edlers.
Z radości zakręciło się jej w głowie. Na szczęście zdążyła złapać miskę, zanim ta
spadła ze stołu.
To on! Jared! Niedzielę, poniedziałek i wtorek spędziła w pobliżu telefonu. Na
wszelki wypadek. I wreszcie...
Oddychaj, przykazała sobie.
- Dzień dobry, panie Shaw. Jak tam pogoda na ostatnim piętrze pańskiego wieżow-
ca?
- Nie mam pojęcia. Ale tu na dole, przed pani cukiernią, jest ciepło i słonecznie. Co
porabiasz?
- Ubijam pianę z białek. Do dziesiątej muszę upiec dla znajomego trzy torty bez-
owo-cytrynowe. A ty co porabiasz? Planujesz otwarcie kolejnej filii? Czy przeróbkę na-
stępnej kawiarni?
Roześmiał się.
- Może zjesz ze mną, Lucy i Bellą lunch, zanim ruszycie na zakupy?
Znów omal nie upuściła miski. Złapawszy ją, spojrzała na zegar ścienny. Miała
godzinÄ™. Potem szybki prysznic...
- Gdzie?
- No więc Bill Brooks, którego niedawno poznałaś, otwiera dziś po południu swoje
pierwsze bistro w Londynie. Zaryzykujesz?
- Bistro Noodles & Strudels? O rany! Chyba nie zdołam oprzeć się pokusie.
- Wiedziałem - powiedział zadowolony. - Frank przyjedzie po ciebie do krawco-
wej. Aha, Amy...
- Tak?
R
L
T
- Brooks odniósł wrażenie, że jesteśmy parą. Nie odzierajmy go z romantycznych
złudzeń, dobrze?
- Jasne... To znaczy, że on tam będzie?
Gdy się rozłączył, przysiadła na stole. Jak on to robi, że serce bije jej jak szalone? I
dlaczego ma ochotę uśmiechać się szeroko?
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
- Skarżył się, że go zostawiłaś i musiał czekać ze trzy kwadranse, aż skończysz
rozmawiać z Brooksem. Wstydziłabyś się, moja droga. - Lucy obejrzała się przez ramię,
podczas gdy krawcowa ostrożnie zdejmowała z niej suknię ślubną. - Mój brat nie jest
przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Cierpi na tym jego ego.
- Przeprosiłam go. A z Billem świetnie mi się rozmawiało o Wiedniu.
- Wybaczam ci, ale tylko pod warunkiem, że pójdziesz z nami na lunch. - Na mo-
ment Lucy zamilkła. - Kto wie? Może Bill nawiąże z tobą współpracę?
Zanim Amy zdołała cokolwiek powiedzieć, przyjaciółka wskazała przymierzalnię
za kotarÄ….
- Twoja kolej. Za pół godziny wychodzimy.
Pół godziny? To aż nadto. Kiedyś uwielbiała łazić po sklepach, przymierzać ciu-
chy. A teraz? Teraz szukała przymierzalni z zamykanymi na zasuwę drzwiami. Ale na-
wet wtedy nigdy nie zdejmowała bluzki.
Zresztą niewiele ostatnio kupowała. Bo i po co? Dzięki temu nie musiała oglądać
w lustrze własnego ciała.
No dobrze. Zerknęła do lustra i rozciągnęła usta w uśmiechu. Krawcowa zastoso-
wała się do instrukcji. Długa jedwabna suknia w kolorze ostrygi miała piękny fason pod-
kreślający talię i szczupłe ramiona.
Amy pochyliła się, sprawdzając, czy widać pod suknią obojczyk. Nic nie było wi-
dać.
Doskonale. W tej sytuacji może nawet dobrze się będzie bawiła na ślubie przyja-
ciółki.
Ponownie spojrzała do lustra: zobaczyła uśmiechniętą, szczęśliwą kobietę. Podej-
rzewała, że w znacznej mierze jest to zasługa Jareda. Wystarczył jeden pocałunek...
Przytknęła palec do ust i zamknęła oczy; znów poczuła ciepło bijące z ciała Jareda,
jego bliskość, dotyk...
Głosy zza kotary wyrwały ją z zadumy. Wciąż uśmiechając się do swojego odbicia,
zdjęła suknię. Sięgała po spódnicę, kiedy na dnie torebki zabrzęczała komórka.
R
L
T
Na drugim końcu rozległ się dawno niesłyszany głos:
- Hej, ślicznotko! Jak się miewasz?
- Ethan? Gdzie jesteÅ›?
- Pół godziny temu przyleciałem z Sydney do Nowego Jorku. Mike nalegał, żebym
zjawił się wcześniej i doszedł do siebie po długiej podróży. Bądz co bądz drużba nie mo-
że padać ze zmęczenia.
- To prawda - przyznała Amy, starając się nie okazywać emocji. - Nie zgadniesz,
co robię. Właśnie jestem u krawcowej. Bella z Lucy są w sąsiednim pokoju. Przy-
mierzamy suknie. Lucy w swojej wyglÄ…da fantastycznie.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Na moment Ethan zamilkł. - Czy... wspomniała, że nie
będę sam?
- Na liście gości figurujesz jako Ethan z osobą towarzyszącą", ale żadnych szcze-
gółów nie znam. Mogłeś przefaksować jej zdjęcie i życiorys.
Na drugim końcu linii Amy usłyszała wesoły śmiech.
Oczami wyobrazni ujrzała przystojnego ciemnookiego bruneta, który przed laty
skradł jej serce. I którego nadal darzyła głęboką sympatią.
- Ally przylatuje jutro. Wreszcie zdołałem przekonać tę cudowną dziewczynę, żeby
wyszła za mnie za mąż. Jesteśmy oficjalnie zaręczeni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
R
L
T
- Dobra, dobra! Ciekawa jestem twojej sukni. I pamiętaj, pózniej ruszamy na zaku-
py.
- Wiem. Powiedz, jak podróż? Wytrzymałaś z Jaredem?
W słuchawce rozległ się srebrzysty śmiech.
- Mój brat był uroczy jak zwykle. Dzięki, że mu podsunęłaś pomysł. Prawie się nie
kłóciliśmy.
- Prawie?
- W paru kwestiach mieliśmy odmienne zdanie, ale co tam! Wyobraz sobie, że
zgodził się odstąpić nam, dziewczynom, na piątkową noc swoje mieszkanie. Sam prze-
niesie się do hotelu. Aha, coś sobie przypomniałam. Bukiet ślubny. Nie chcę orchidei, to
był głupi pomysł.
Amy wstrzymała oddech, czekając na dalszy ciąg.
- I zamiast nich...?
- Róże i lilie. Jasnożółte róże. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam u mamy w jej
ogrodzie różanym. Chyba że już zrobiłaś orchidee z cukru? Czułabym się strasznie, gdy-
byś musiała robić wszystko od nowa.
- Nie, nie, w porządku - skłamała Amy, spoglądając na lodówkę, w której umieści-
ła wykonane wczorajszego wieczoru żałosne próbki pomarańczowo-żółtych orchidei. -
Mogłabym dostać taką różę? Wtedy idealnie dobrałabym kolor.
- Już poprosiłam w kwiaciarni, żeby przysłano ci wzór bukietu. Jest piękny! No,
muszę lecieć. Frank czeka z Bellą. Do zobaczenia.
Amy odłożyła słuchawkę. Stęskniła się za przyjaciółką. Telefony i mejle to nie to
samo co rozmowa w cztery oczy. Ostatni raz widziały się kilka miesięcy temu, gdy Lucy
przyleciała służbowo do Londynu i wpadła do Edlers z niespodziewaną wizytą.
Kiedyś wyglądały jak blizniaczki. Obie szczupłe, eleganckie, zadbane. Podniósłszy
wzrok, Amy zobaczyła przez okno młodą atrakcyjną parę; on miał na sobie garnitur, ona
kostium. Dziewczyna przypominała ją samą sprzed kilku lat. Nie tak dawno temu też ta-
ka była. Owszem, bardzo zapracowana, lecz beztroska. Z radością wracała do domu, by
przytulić się do ukochanego, ze dwa lub trzy razy w tygodniu spotykała się ze znajomy-
mi w restauracji.
R
L
T
Sądziła, że zawsze tak będzie. %7łe nic się nie zmieni.
Zawahała się, słysząc dzwonek telefonu. Miała jeszcze tyle do zrobienia! Poza tym
miło byłoby posiedzieć chwilę na słońcu, wypić kawę...
Ale może dzwoni klient?
- Cukiernia Edlers.
- Cześć, cukiernio Edlers.
Z radości zakręciło się jej w głowie. Na szczęście zdążyła złapać miskę, zanim ta
spadła ze stołu.
To on! Jared! Niedzielę, poniedziałek i wtorek spędziła w pobliżu telefonu. Na
wszelki wypadek. I wreszcie...
Oddychaj, przykazała sobie.
- Dzień dobry, panie Shaw. Jak tam pogoda na ostatnim piętrze pańskiego wieżow-
ca?
- Nie mam pojęcia. Ale tu na dole, przed pani cukiernią, jest ciepło i słonecznie. Co
porabiasz?
- Ubijam pianę z białek. Do dziesiątej muszę upiec dla znajomego trzy torty bez-
owo-cytrynowe. A ty co porabiasz? Planujesz otwarcie kolejnej filii? Czy przeróbkę na-
stępnej kawiarni?
Roześmiał się.
- Może zjesz ze mną, Lucy i Bellą lunch, zanim ruszycie na zakupy?
Znów omal nie upuściła miski. Złapawszy ją, spojrzała na zegar ścienny. Miała
godzinÄ™. Potem szybki prysznic...
- Gdzie?
- No więc Bill Brooks, którego niedawno poznałaś, otwiera dziś po południu swoje
pierwsze bistro w Londynie. Zaryzykujesz?
- Bistro Noodles & Strudels? O rany! Chyba nie zdołam oprzeć się pokusie.
- Wiedziałem - powiedział zadowolony. - Frank przyjedzie po ciebie do krawco-
wej. Aha, Amy...
- Tak?
R
L
T
- Brooks odniósł wrażenie, że jesteśmy parą. Nie odzierajmy go z romantycznych
złudzeń, dobrze?
- Jasne... To znaczy, że on tam będzie?
Gdy się rozłączył, przysiadła na stole. Jak on to robi, że serce bije jej jak szalone? I
dlaczego ma ochotę uśmiechać się szeroko?
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
- Skarżył się, że go zostawiłaś i musiał czekać ze trzy kwadranse, aż skończysz
rozmawiać z Brooksem. Wstydziłabyś się, moja droga. - Lucy obejrzała się przez ramię,
podczas gdy krawcowa ostrożnie zdejmowała z niej suknię ślubną. - Mój brat nie jest
przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Cierpi na tym jego ego.
- Przeprosiłam go. A z Billem świetnie mi się rozmawiało o Wiedniu.
- Wybaczam ci, ale tylko pod warunkiem, że pójdziesz z nami na lunch. - Na mo-
ment Lucy zamilkła. - Kto wie? Może Bill nawiąże z tobą współpracę?
Zanim Amy zdołała cokolwiek powiedzieć, przyjaciółka wskazała przymierzalnię
za kotarÄ….
- Twoja kolej. Za pół godziny wychodzimy.
Pół godziny? To aż nadto. Kiedyś uwielbiała łazić po sklepach, przymierzać ciu-
chy. A teraz? Teraz szukała przymierzalni z zamykanymi na zasuwę drzwiami. Ale na-
wet wtedy nigdy nie zdejmowała bluzki.
Zresztą niewiele ostatnio kupowała. Bo i po co? Dzięki temu nie musiała oglądać
w lustrze własnego ciała.
No dobrze. Zerknęła do lustra i rozciągnęła usta w uśmiechu. Krawcowa zastoso-
wała się do instrukcji. Długa jedwabna suknia w kolorze ostrygi miała piękny fason pod-
kreślający talię i szczupłe ramiona.
Amy pochyliła się, sprawdzając, czy widać pod suknią obojczyk. Nic nie było wi-
dać.
Doskonale. W tej sytuacji może nawet dobrze się będzie bawiła na ślubie przyja-
ciółki.
Ponownie spojrzała do lustra: zobaczyła uśmiechniętą, szczęśliwą kobietę. Podej-
rzewała, że w znacznej mierze jest to zasługa Jareda. Wystarczył jeden pocałunek...
Przytknęła palec do ust i zamknęła oczy; znów poczuła ciepło bijące z ciała Jareda,
jego bliskość, dotyk...
Głosy zza kotary wyrwały ją z zadumy. Wciąż uśmiechając się do swojego odbicia,
zdjęła suknię. Sięgała po spódnicę, kiedy na dnie torebki zabrzęczała komórka.
R
L
T
Na drugim końcu rozległ się dawno niesłyszany głos:
- Hej, ślicznotko! Jak się miewasz?
- Ethan? Gdzie jesteÅ›?
- Pół godziny temu przyleciałem z Sydney do Nowego Jorku. Mike nalegał, żebym
zjawił się wcześniej i doszedł do siebie po długiej podróży. Bądz co bądz drużba nie mo-
że padać ze zmęczenia.
- To prawda - przyznała Amy, starając się nie okazywać emocji. - Nie zgadniesz,
co robię. Właśnie jestem u krawcowej. Bella z Lucy są w sąsiednim pokoju. Przy-
mierzamy suknie. Lucy w swojej wyglÄ…da fantastycznie.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Na moment Ethan zamilkł. - Czy... wspomniała, że nie
będę sam?
- Na liście gości figurujesz jako Ethan z osobą towarzyszącą", ale żadnych szcze-
gółów nie znam. Mogłeś przefaksować jej zdjęcie i życiorys.
Na drugim końcu linii Amy usłyszała wesoły śmiech.
Oczami wyobrazni ujrzała przystojnego ciemnookiego bruneta, który przed laty
skradł jej serce. I którego nadal darzyła głęboką sympatią.
- Ally przylatuje jutro. Wreszcie zdołałem przekonać tę cudowną dziewczynę, żeby
wyszła za mnie za mąż. Jesteśmy oficjalnie zaręczeni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]