[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przekleństwa nadal zajmuje umysł mego pana, i to w taki sposób, że teraz chyba jest w stanie
uwierzyć we wszystko!
Briksja zagryzła wargi. Młodzieniec oddalił się. Możliwe, że Marbon również i jego
zaczarował tak jak ją wówczas, kiedy zostali sami. Jeśli rzeczywiście tak było, to do tej
spustoszonej doliny przywiodły ich obu jakieś urojenia mężczyzny, a wcale nie rady
znachora.
Patrzyła, jak młodzieniec zabrał swemu towarzyszowi łuczywo, wprowadził go do
otworu i delikatnie skłonił mężczyznę, popychając go ku wyjściu, żeby posuwał się na
czworakach. Lord Marbon, skoro już się ruszył, nie stawiał żadnego oporu, tylko wpełzł w
ciemność. Gdy zniknął za jej zasłoną, młodzieniec wtrącił głownię w skalną szczelinę i
podążył za swym panem.
Briksja, nie mając wcale zamiaru pozostawać pod ziemią, kiedy znana była droga na
zewnątrz, poszła ich śladem.
Wąski korytarz był krótki. Po chwili znalezli się w głębokim cieniu tworzonym przez
kilka drzew i krzewów i skrywających dziurę w ziemi, z której się wyłonili. Byli teraz
wysoko na północnym stoku otaczających dolinę wzgórz. Przycupnęli pod osłoną zarośli.
Briksja omiotła wzrokiem stojącą w dole wieżę. W jednym z wąskich okienek migotało słabe
światło - zatem wewnątrz nadal palił się ogień. Ujrzała pięć kudłatych zaniedbanych kuców,
takich, na których - jeżeli mieli dość szczęścia - jezdzili zbójcy.
- Pięciu... - posłyszała obok siebie cichy szept młodzieńca. On także się wychylał,
dotykając łokciem jej ramienia.
- Może więcej - odparła z pewną satysfakcją. - Niektóre bandy mają więcej ludzi niż
koni.
- Znów wyruszymy w góry - rzekł ponuro. - Albo na Odłogi.
Briksji, choć tego wcale nie chciała, udzieliło się coś z jego zniechęcenia. Nie
podobało jej się, że musi myśleć o kimś prócz siebie, ale jeśli tych dwóch miało zamiar
wędrować dalej bez żadnych zapasów żywności i, jak się domyślała, bez umiejętności
łowieckich, było już po nich. Drażniło ją, że to coś dziwnie nie dające jej spokoju, co się w
niej zalęgło, nie pozwalało jej zostawić ich losowi.
- Czy twój pan nie ma żadnych krewnych, którzy mogliby mu udzielić schronienia? -
spytała.
- Nie. On... on nie zawsze był dobrze widziany wśród tutejszego cherlawego ludu. W
jego żyłach płynie inna krew... ich krew... - Dla Dolinian oni, oznaczało tylko jedno - tamtych
obcych, którzy niegdyś władali całą tą ziemią. - Oto kim on jest. I to zawsze było po nim
widać. Nie zrozumiesz - znasz go jedynie takim, jaki jest teraz - młodzieniec mówił żarliwym
szeptem, jakby obawiając się, że nie zdoła nad sobą zapanować. - Był wielkim wojownikiem;
był również uczonym mędrcem. Wiedział o rzeczach, o których innym panom w Dolinie
nawet się nie śniło. Potrafił wzywać ptaki i rozmawiać z nimi - sam widziałem! Nie było
konia, który nie przybiegłby do niego i nie pozwolił mu się dosiąść. Umiał śpiewnymi
zaklęciami sprowadzić sen na rannego. Byłem świadkiem, jak położył dłonie na ranie aż
czarnej z zakażenia i rozkazał ciału wyzdrowieć - i tak też się stało! Ale nie było nikogo, kto
tak samo uleczyłby jego, nikogo!
Młodzieniec ukrył głowę w zgięciu ręki. Leżał spokojnie, ale przecież Briksja swoim
pytaniem wzbudziła w nim przemożny ból i poczucie straty.
- Byłeś jego giermkiem?
- Po śmierci Jartara nosiłem jego tarczę, tak. Jednak wedle prawa giermkiem nie
jestem. Choć pewnego dnia może będę, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Mój pan wybrał mnie
spośród dalekich krewnych jego matki. Ja... nie miałem widoków na jakiś wielki majątek...
Mieliśmy zaledwie strażnicę na granicy. Prócz mnie było jeszcze dwóch moich braci, a nie za
mną stało prawo pierworództwa. Tak czy owak - to wszystko już stracone. Wszystko, tylko
nie mój pan, tylko nie mój pan!
Mówił stłumionym głosem, trącając ją łokciem w ramię. Briksja wiedziała, że trudno
mu znieść jej obecność, gdyż znała jego uczucia. Musi zostawić go samego. Nie będzie
zadawać więcej pytań.
Odwróciwszy się, cichaczem opuściła dogodny punkt obserwacyjny. Jednak w
miejscu, gdzie zostawili lorda Marbona, nie było go! Rozejrzała się pośpiesznie dokoła - nie
było po nim śladu...
4
- On zniknął!
Na krzyk Briksji młodzieniec pojawił się przy niej błyskawicznie, lekceważąc
zupełnie, że z dołu mógłby go ktoś zobaczyć. Briksja próbowała chłopca złapać i przypom-
nieć o niebezpieczeństwie. Ale nie zdążyła - już zapuścił się w zarośla po drugiej stronie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.