[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zdawało mi się, że to była jedyna rzecz, na której ci przedtem
zależało.
Zależało, zależało& to nie są właściwe słowa. Muzyka to nie jest
coś, na czym ci może zależeć lub nie. Muzyka to coś, od czego nie
potrafisz się uwolnić, to coś, co nie puszcza cię od siebie, coś, co
chodzi za tobą krok w krok& jak wizerunek jakiejś twarzy, twarzy,
której nie możesz zapomnieć, choćbyś chciał&
Kochany mój& przestań, proszę&
Podeszła i uklękła obok niego, a on przytulił ją do siebie z
całych sił.
Nell, skarbie, liczysz się tylko ty& Pocałuj mnie, proszę&
A jednak powrócił do tematu. Rzekł, zdawałoby się, bez żadnego
związku:
Można by powtórzyć huk dział. W muzyce, naturalnie. Nie ten
dzwięk, który się słyszy. Nie. Chodzi mi o dzwięk, który rozlega się
gdzieś wysoko, w przestrzeni. To wydaje się nonsensowne, lecz ja to
czuję. Po chwili milczenia dodał: Jeśli tylko dałoby się go
odpowiednio zapisać.
Nell odsunęła się od niego leciutko. Jakby chciała rzucić wyzwanie
rywalce. Nigdy nie przyznała się do tego otwarcie, lecz w głębi ducha
zawsze obawiała się muzyki Vernona. Niechby tylko mu na niej tak
szalenie nie zależało.
W każdym razie w nocy to ona triumfowała. To ją Vernon przytulił
do siebie i obsypał pocałunkami.
Lecz kiedy zasnęła, Vernon długo wpatrywał się w ciemność, widząc,
wbrew własnej woli, twarz Jane i zarys jej ciała, opiętego matowym,
zielonym atłasem, na tle purpurowych zasłon sali restauracyjnej. Do
diabła z Jane powiedział półgłosem. Wiedział jednak, że nie
pozbędzie jej się tak łatwo. I po co w ogóle ją zobaczył. I że też ta
Jane musi mieć w sobie to coś, co go tak piekielnie niepokoi.
Rano już o niej nie pamiętał. To był ich ostatni wspólny dzień i
minął im okropnie prędko.
Wszystko skończyło się zbyt szybko.
3
Te dni były jak jeden długi sen. Teraz ten sen się skończył i Nell
wróciła do szpitala jak do własnego domu. Rozpaczliwie wyczekiwała na
pocztę na pierwszy list od Vernona. Wreszcie przyszedł; bardziej
płomienny i nieopatrzny w słowach niż zwykle, jak gdyby nie dotknęły
go ręce cenzora. Nell nosiła go na sercu. Chemiczny ołówek puścił i
cały list odcisnął się na jej skórze. Napisała Vernonowi o tym.
%7łycie toczyło się zwykłym torem. Doktor Lang wyjechał na front i
zastąpił go starszy lekarz z brodą, który mówił: Dzięki, wielkie
dzięki, siostro , za każdym razem, kiedy podawano mu ręcznik czy
pomagano założyć biały płócienny fartuch. Większość łóżek opustoszała
i siostry miały sporo wolnego czasu, natomiast dla Nell taka
przymusowa bezczynność była bardzo męcząca.
Któregoś dnia, ku jej radosnemu zaskoczeniu, na oddziale zjawił
się Sebastian. Przebywał w domu na urlopie i wpadł, aby się z nią
zobaczyć. Poprosił go o to Vernon.
To znaczy, że go widziałeś, tak? Sebastian powiedział tak i
dodał, że jego pułk stacjonuje w pobliżu jednostki Vernona.
I co? Czy u niego wszystko w porządku? O tak, w porządku!
Ton jego głosu zaalarmował ją. Czy coś przed nią ukrywa? Niechże
mówi, i to prędko. Sebastian, zakłopotany, zmarszczył czoło.
To trudno wytłumaczyć, Nell. Vernon jest taki dziwny. Bo
widzisz, on nie lubi patrzeć prawdzie w oczy. Nie pozwolił jej
zaprotestować, mówił dalej. Wcale nie mam na myśli strachu, jeśli o
to ci chodzi. Nie, Vernon się nie boi. Ten szczęściarz, jak mi się
zdaje, nie wie, co to strach. %7łałuję, że nie mogę powiedzieć tego o
sobie. Nie, to coś całkiem innego. Całe nasze życie tam, na froncie,
jest upiorne: brud, krew, wszelkiego rodzaju plugastwo i hałas, ponad
wszystko hałas! Powracający o stałych porach. I jeśli ten hałas
działa na nerwy mnie, to co w takim razie dzieje się z Vernonem? No
dobrze, lecz o co chodzi z tym niepatrzeniem prawdzie w oczy?
Och, on po prostu nie chce przyznać, że ta prawda istnieje. Bo
widzisz, Vernon, jeśli woli uniknąć myślenia, to mówi, że nie ma o
czym myśleć. A przecież wystarczyłoby, gdyby przyznał, właśnie
przyznał, tak jak ja przyznaję, że uczestniczymy w piekielnie brudnym
interesie, i byłoby po wszystkim. Ale to tak jak z rym jego
fortepianem z dzieciństwa, któremu nie chciał się uczciwie przyjrzeć.
Niczego dobrego nie ma w powtarzaniu, że czegoś nie ma, skoro to coś
istnieje. Lecz taki, a nie inny, jest Vernona sposób na życie. Jego
beztroska i pogoda ducha są w naszych warunkach nienaturalne. Boję
się o niego. Och! Nawet nie wiem, dlaczego i czego się boję, ale się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Zdawało mi się, że to była jedyna rzecz, na której ci przedtem
zależało.
Zależało, zależało& to nie są właściwe słowa. Muzyka to nie jest
coś, na czym ci może zależeć lub nie. Muzyka to coś, od czego nie
potrafisz się uwolnić, to coś, co nie puszcza cię od siebie, coś, co
chodzi za tobą krok w krok& jak wizerunek jakiejś twarzy, twarzy,
której nie możesz zapomnieć, choćbyś chciał&
Kochany mój& przestań, proszę&
Podeszła i uklękła obok niego, a on przytulił ją do siebie z
całych sił.
Nell, skarbie, liczysz się tylko ty& Pocałuj mnie, proszę&
A jednak powrócił do tematu. Rzekł, zdawałoby się, bez żadnego
związku:
Można by powtórzyć huk dział. W muzyce, naturalnie. Nie ten
dzwięk, który się słyszy. Nie. Chodzi mi o dzwięk, który rozlega się
gdzieś wysoko, w przestrzeni. To wydaje się nonsensowne, lecz ja to
czuję. Po chwili milczenia dodał: Jeśli tylko dałoby się go
odpowiednio zapisać.
Nell odsunęła się od niego leciutko. Jakby chciała rzucić wyzwanie
rywalce. Nigdy nie przyznała się do tego otwarcie, lecz w głębi ducha
zawsze obawiała się muzyki Vernona. Niechby tylko mu na niej tak
szalenie nie zależało.
W każdym razie w nocy to ona triumfowała. To ją Vernon przytulił
do siebie i obsypał pocałunkami.
Lecz kiedy zasnęła, Vernon długo wpatrywał się w ciemność, widząc,
wbrew własnej woli, twarz Jane i zarys jej ciała, opiętego matowym,
zielonym atłasem, na tle purpurowych zasłon sali restauracyjnej. Do
diabła z Jane powiedział półgłosem. Wiedział jednak, że nie
pozbędzie jej się tak łatwo. I po co w ogóle ją zobaczył. I że też ta
Jane musi mieć w sobie to coś, co go tak piekielnie niepokoi.
Rano już o niej nie pamiętał. To był ich ostatni wspólny dzień i
minął im okropnie prędko.
Wszystko skończyło się zbyt szybko.
3
Te dni były jak jeden długi sen. Teraz ten sen się skończył i Nell
wróciła do szpitala jak do własnego domu. Rozpaczliwie wyczekiwała na
pocztę na pierwszy list od Vernona. Wreszcie przyszedł; bardziej
płomienny i nieopatrzny w słowach niż zwykle, jak gdyby nie dotknęły
go ręce cenzora. Nell nosiła go na sercu. Chemiczny ołówek puścił i
cały list odcisnął się na jej skórze. Napisała Vernonowi o tym.
%7łycie toczyło się zwykłym torem. Doktor Lang wyjechał na front i
zastąpił go starszy lekarz z brodą, który mówił: Dzięki, wielkie
dzięki, siostro , za każdym razem, kiedy podawano mu ręcznik czy
pomagano założyć biały płócienny fartuch. Większość łóżek opustoszała
i siostry miały sporo wolnego czasu, natomiast dla Nell taka
przymusowa bezczynność była bardzo męcząca.
Któregoś dnia, ku jej radosnemu zaskoczeniu, na oddziale zjawił
się Sebastian. Przebywał w domu na urlopie i wpadł, aby się z nią
zobaczyć. Poprosił go o to Vernon.
To znaczy, że go widziałeś, tak? Sebastian powiedział tak i
dodał, że jego pułk stacjonuje w pobliżu jednostki Vernona.
I co? Czy u niego wszystko w porządku? O tak, w porządku!
Ton jego głosu zaalarmował ją. Czy coś przed nią ukrywa? Niechże
mówi, i to prędko. Sebastian, zakłopotany, zmarszczył czoło.
To trudno wytłumaczyć, Nell. Vernon jest taki dziwny. Bo
widzisz, on nie lubi patrzeć prawdzie w oczy. Nie pozwolił jej
zaprotestować, mówił dalej. Wcale nie mam na myśli strachu, jeśli o
to ci chodzi. Nie, Vernon się nie boi. Ten szczęściarz, jak mi się
zdaje, nie wie, co to strach. %7łałuję, że nie mogę powiedzieć tego o
sobie. Nie, to coś całkiem innego. Całe nasze życie tam, na froncie,
jest upiorne: brud, krew, wszelkiego rodzaju plugastwo i hałas, ponad
wszystko hałas! Powracający o stałych porach. I jeśli ten hałas
działa na nerwy mnie, to co w takim razie dzieje się z Vernonem? No
dobrze, lecz o co chodzi z tym niepatrzeniem prawdzie w oczy?
Och, on po prostu nie chce przyznać, że ta prawda istnieje. Bo
widzisz, Vernon, jeśli woli uniknąć myślenia, to mówi, że nie ma o
czym myśleć. A przecież wystarczyłoby, gdyby przyznał, właśnie
przyznał, tak jak ja przyznaję, że uczestniczymy w piekielnie brudnym
interesie, i byłoby po wszystkim. Ale to tak jak z rym jego
fortepianem z dzieciństwa, któremu nie chciał się uczciwie przyjrzeć.
Niczego dobrego nie ma w powtarzaniu, że czegoś nie ma, skoro to coś
istnieje. Lecz taki, a nie inny, jest Vernona sposób na życie. Jego
beztroska i pogoda ducha są w naszych warunkach nienaturalne. Boję
się o niego. Och! Nawet nie wiem, dlaczego i czego się boję, ale się [ Pobierz całość w formacie PDF ]