[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowanie coś chodziło mu po głowie.
 Ach, jakże miło zobaczyć waszą wysokość w tak piękny poranek!  Jego
głos zabrzmiał cienko i nieszczerze.
Ignorując go, Klayth podszedł do grupy i z sympatią poklepał jednego z koni.
133
 Witaj, Bartosz, witaj, Matusz  zawołał.
 Dzi-dzi-dzień dobry, sire.
 Dobry, wasza wysokość.
 Czy już wyruszamy, sire? Proszę, sire? Już, sire?  Snydewinder znów
wyjrzał za bramę.
Król dosiadł swego konia i usadowił się w siodle. Czuł się dobrze. Lubił jazdę
konnÄ….
Bartosz i Matusz ociężale, a Snydewinder niczym nadpobudliwy szympans
wdrapali się na swoje potężne rumaki.
Wkrótce czterech jezdzców pokierowało konie przez bramę i most zwodzony.
Snydewinderowi wydawało się, że przejeżdżanie nad zieloną, zarośniętą liliami
wodnymi fosą trwało całą wieczność. Bez przerwy oglądał się przez lewe ramię,
zdając się czegoś (lub kogoś) wypatrywać.
Gdy przejechali przez most, lord kanclerz zadął w róg myśliwski i ukłuł wierz-
chowca ostrogami. Pozostali podążyli za nim między drzewa i oddalili się od zam-
ku.
Chwilę pózniej para koni ciągnących pusty wóz wyjechała zza sporej kępy
drzew i powoli ruszyła w stronę bramy.
* * *
Kilka mil od zamku Rhyngill  i kilka godzin pózniej  dwie postaci odpo-
czywały w cieniu drzew. Niższa i tęższa z nich wciąż dyszała, zmęczona wywle-
kaniem i wyciąganiem drugiej, wyższej i szczuplejszej, z rynsztoka przy brudnej
uliczce w pobliżu Królewskiej Czapy.
 Jestem głodny  zagaił Beczka.
 Pff!
 Jesteś głodny?
 Pff!
 Założę się, że jesteś!
 Tak, i czuję się beznadziejnie. Zawiodłem. Przepraszam, Beczka, nie po-
winienem był cię w to wciągać. Głupiec ze mnie, jesteś moim najlepszym przyja-
cielem, nie powinienem brać cię ze sobą  łkał Firkin.
 I nie wziąłeś. Poszedłem za tobą.
 Powinienem odesłać cię z powrotem.  Azy spływały cicho po brudnym
policzku chłopca.
 Nie posłuchałbym. Stanowimy zespół.
134
 Zawiodłem ciebie i Jutrzenkę.  Firkin pociągnął nosem.  Tylko spójrz
na nas. Spójrz, gdzie się znalezliśmy.
 Właśnie, gdzie?
 Nie wiem! I nie wiem, co robić! Nie mamy pieniędzy, jedzenia, map! Nie
wiem, gdzie jesteśmy. Nie mamy zamachowców. Ciągle boli mnie głowa i gdy-
bym znał drogę, maszerowałbym teraz do domu!  Głos chłopca drżał pod wpły-
wem emocji.  Ale nie mogę wrócić. Nie wiedziałbym, co powiedzieć Jutrzence.
Zawiodłem ją i ciebie. Zawiodłem!  Przewrócił się na brzuch i zaszlochał żało-
śnie w trawę, jeden z łokci pakując w coś brązowego i nieprzyjemnego.
Beczka wiercił się. Tak, ma rację, pomyślał, ale przecież tak daleko zaszliśmy
i tyle zrobiliśmy.
Tok jego myśli zakłócił odległy dzwięk. Nadstawił ucha. Poprzez szelest liści,
z oddali usłyszał głos rogu. Potem drugi raz, głośniej. Zbliżał się, i to szybko.
Ziemia zadrżała.
Potrząsnął przyjaciela za ramię, ale Firkin usłyszał już dzwięk i rozglądał się
wokół zmieszany. Oczy wciąż mu błyszczały.
Głosowi rogu towarzyszył tętent kopyt czterech ciężkich koni. Także coraz
głośniejszy. Firkin usiadł, pociągnął nosem i przetarł oczy. Beczka skulił się za
kłodą, na której siedział. Słyszeli cztery konie, ale przez gęstą zasłonę drzew nie
mogli ich dostrzec. Tętent kopyt stawał się coraz głośniejszy. Róg stawał się coraz
głośniejszy. Firkin skulił się pełen najgorszych obaw. Ziemia drżała, jakby lada
moment miała eksplodować.
Nagle zza drzew wyskoczyły cztery największe konie, jakie chłopcy w życiu
widzieli. Firkin skamieniał ze strachu i skulił się na widok galopujących w je-
go stronę rumaków. Ciężko dyszały, ich chrapy falowały. Osiem par kopyt waliło
w ziemię, mknąc długimi susami. Wszyscy jezdzcy odziani byli w czerń. Pierwszy
z nich pociągnął mocno za wodze i pochylił się nad potężnym karkiem zwierzę-
cia, które skoczyło nad kłodą. Jezdziec krzyknął w radosnym podnieceniu. Zanim
kopyta rumaka dotknęły ziemi, w powietrzu znalazł się drugi i ignorując grawi-
tację, zatoczył wielki łuk nad chłopcami. Wkrótce przeskoczyły trzeci i czwarty,
najpierw nieskończenie długo przenosząc swoje brzuchy nad głowami przyjaciół,
by potem wzbić tumany ziemi uderzeniami kopyt.
Firkin z wzrastającym gniewem obserwował, jak jezdzcy oddalają się, wrzesz-
cząc obłąkańczo, podczas gdy wiatr rozwiewał im peleryny. Był pewien, że pierw-
szy z jezdzców miał na głowie małą koronę. Rozmyślał, odprowadzając ich wzro-
kiem i strzepując sobie ziemię z pleców.
 Co to?. . . Kto to?. . . Mogli nas rozdeptać!  wyrzucił z siebie Beczka,
czerwieniejÄ…c na twarzy.
Firkin, milcząc, zmarszczył brwi i nachmurzył się w głębokim zamyśleniu.
Po chwili odwrócił się w stronę Beczki i powiedział:
 Polowanie, tak, król  ale nie w tej kolejności!
135
 Co?. . .
 Odpowiedzi na twoje pytania.
 Ach. . . tak wiÄ™c to byÅ‚. . . KRÓL!!!
 Jestem pewien.
 SkÄ…d wiesz?
 Cóż, to logiczne  duże konie, dobrze odżywione; duzi strażnicy, dobrze
odżywieni, w czarnych zbrojach; no i korona. W miarę królewska. I mogli nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyÅ›liÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™ - a co jeÅ›li lubiÄ™ rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.