[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jasne - odparł i patrzył, jak odchodzą, a potem z
rozmysłem odwrócił wzrok.
Kiedy po dziesięciu minutach Charlie zajrzał do po-
czekalni, wszyscy, którzy czekali na wizytę, przyglądali
się Danie oczarowani.
- Mała robi tu furorę - powiedział, siadając przy Carrie i
patrząc, jak dziewczynka kręci efektowne piruety.
- O tak, moja córka to urodzona tancerka. - Po kilku
minutach dodała: - Lepiej zawiozę ją do domu. Będziesz
miał na nią oko? Chcę pójść po swoje rzeczy.
- Jasne.
Dana zrobiła kolejny piruet i pomachała do niego.
- Zatańczysz ze mną, Charlie?
- Jasne, kochanie - odparł i ku jej zachwytowi zgarnął
ją z ziemi. - Stań na moich stopach.
Obracał się, a ona śmiała się i patrzyła na niego za-
chwyconymi oczami. Kiedy Carrie ich zobaczyła, pomy-
ślała, że wyglądają jak ojciec z córką. Przeklęty Rupert,
który odmawia Danie tylu prostych radości, okrada ją z
takich bezcennych wspomnień.
- Mamusiu! Tańczę z Charliem!
- Widzę, kochanie.
- Teraz ty z nim zatańcz - zawołała Dana, podbiegając
do matki i prowadząc ją w stronę Charliego.
- Och, ja... Nie, skarbie. Jestem pewna, że Charlie nie
chce tańczyć z twoją mamusią.
Charlie milczał, choć był odmiennego zdania.
73
S
R
- Oj, proszę, mamusiu. Bardzo proszę!
- Kochanie, wiesz, że mamusia nie jest najlepszą tan-
cerką.
- To stań Charliemu na stopach. On ci pozwoli, praw-
da, Charlie?
Carrie zaśmiała się nerwowo.
- Skarbie, ale ja jestem za ciężka.
- Nonsens - oznajmił, chwytając ją za rękę i przy-
ciągając do siebie.
Carrie wykonała obłąkańczy piruet i na sekundę oparła
się o niego, zanim odepchnął ją od siebie i porwał do
szalonego rock and rolla. Dana biła im brawo, jeden z na-
stolatków gwizdał. Kiedy przebrzmiała ostatnia nuta
 Rock Around the Clock", zaczęło się  Love Me Ten-
der" Presleya.
Carrie kręciło się w głowie.
- Ojej, ojej! - pisnęła Dana. - A teraz zatańczmy
razem!
Kiedy oboje trzymali ją za ręce, mała powiedziała na-
gle:
- Mamusiu, to ta piosenka z wesela.
- Rzeczywiście. Pierwszy weselny walc.
- Zatańcz ze mną walca, mamusiu.
Carrie oparła ją na swoim biodrze, a wtedy, wyciągając
ręce do Charliego, Dana zawołała:
- Charlie, ty też!
Carrie nie śmiała na niego spojrzeć. Słyszała jego od-
dech, wdychała zapach jego wody po goleniu, i czuła się
niemal tak, jak gdyby byli rodziną. Wiedziała, jakie to
niebezpieczne, ale nie miała siły tego przerwać.
Zaledwie muzyka ucichła, Charlie odsunął się po-
śpiesznie.
74
S
R
- Lepiej już pójdziemy - powiedziała Carrie cicho. -
Pożegnaj się z Charliem, skarbie.
- Do widzenia. - Dana pomachała mu słodko. - Mogę
jeszcze kiedyś potańczyć przy twojej skrzynce?
- Kiedy tylko zechcesz, śpiąca królewno. A potem stał
i patrzył, jak odchodzą.
75
S
R
ROZDZIAA PITY
Następny tydzień minął w iście ślimaczym tempie.
Carrie wciąż była blisko, zawracając mu głowę jakimiś
liczbami, rozpraszając go tą swoją piekielnie zgrabną fi-
gurą pod nienagannie leżącą garsonką.
Joe pojawiał się i znikał z irytującą regularnością, wy-
głaszając banalne refleksje i odliczając kolejne dni. An-
gela dowodziła ośrodkiem niczym stary generał. Szafa
grająca dudniła. Dzieciaki przychodziły i wychodziły.
Przychodzili i wychodzili zestresowani rodzice. I policja.
Kiedy wreszcie nadszedł piątek, Charlie powitał go z
mieszanymi uczuciami. Trudno mu było uwierzyć, że mi-
nął rok, odkąd narkoman będący nosicielem wirusa HIV
rozmyślnie dzgnął go zainfekowaną igłą. Dzisiaj czeka
go ostatnie badanie krwi. Wkrótce otrzyma ostateczne
wyniki.
A jeśli okażą się pozytywne? Jeśli zamiast obawiać
się, że mógł się zarazić, będzie musiał żyć ze świadomoś-
cią, że jest zarażony? Wprawdzie są leki, samo zarażenie
się to jeszcze nie wyrok śmierci, ale...
Nie potrafił żyć w niepewności. Nie umiał normalnie
funkcjonować, odłożył na bok plany rozwoju ośrodka, z
nikim się nie umawiał, od świtu do nocy przesiadywał w
czterech ścianach.
- Dzisiaj mamy wielki dzień - oznajmił Joe, stawiając
przed nim kawę. - O której masz wizytę?
76
S
R
Wymknę się w porze lunchu. A ile jeszcze trzeba cze-
kać?
- Będzie wiadomo jakoś w połowie przyszłego ty-
godnia.
- No a potem ruszamy na miasto? Zgadza się?
- Zgadza - przytaknął Charlie bez entuzjazmu.
Joe przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem.
Martwił się o przyjaciela. Roczny celibat zmienił go w
pustelnika i pracoholika; dzisiaj też siedzi w pracy, cho-
ciaż jeszcze nie ma siódmej.
- Czyli w połowie przyszłego tygodnia balujemy.
- Jasne - odparł Charlie przygaszonym tonem. Joe
pokręcił głową i zaśmiał się.
- Nie martw się, stary. Znajdziemy ci kogoś i zapo-
mnisz o tym koszmarze. Zaczniesz normalnie żyć. Jak
gdyby tamto nigdy się nie wydarzyło.
O nie, pomyślał. Jedno było pewne: nigdy nie zdoła
zapomnieć tamtego dnia.
- Chyba już nie pamiętam, jak się podrywa kobiety -
westchnął Charlie.
- Ty? - Joe roześmiał się. - Niemożliwe. One lecą na-
wet na żonatych. Musisz się tylko zrelaksować, a reszta
przyjdzie sama.
Jeszcze kilka tygodni wcześniej nie mógł się doczekać
dnia, kiedy będzie mógł wyrzucić z siebie całe nagroma-
dzone napięcie, dzisiaj jednak wcale nie wydawało mu się
to takie ważne. Nie nęciła go perspektywa poderwania
nieznajomej i zabrania jej do domu. Jedyna kobieta, która
go interesuje, siedzi w tej chwili w pokoju socjalnym nad
stertą papierów. Upił łyk kawy.
Stało się: jest zauroczony doktor Carrie Douglas.
77
S
R
Carrie przyjechała do ośrodka o siódmej z minutami.
Chciała jak najszybciej skończyć audyt. Wsunęła klucz
do zamka we frontowych drzwiach i stwierdziła, że są
otwarte. Pacjentów jeszcze nie było, lecz z gabinetu
Charliego dobiegał szmer głosów.
- Cześć! - zawołała, uśmiechając się do Joego, Char-
liego zaś powitała skinieniem głowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.