[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzie jak mi się wydawało leżała wcześniej latarka.
- Chyba tak... - stwierdził Szczurołap i przejechał światłem po krzakach. -
Tak, to na pewno tu, w pewnym momencie potoczyliśmy się pod akację... - jeszcze
raz oświetlił drzewa w pobliżu. - Nie widzę tu żadnej innej akacji, oprócz tej, pod
którą pan stoi.
Dopiero jego słowa uświadomiły mi, że mocny, trochę może za mocny,
przyciągający i odpychający zarazem zapach, którego nie da się pomylić z żadnym
innym, wydzielają kwiaty tego właśnie drzewa.
- No to szukamy! - powiedziałem i na kolanach, z latarką wzniesioną trochę
ponad głową by oświetlać sobie ziemię, począłem przeczesywać leśny trakt. Kamyki
wbijały się boleśnie w kolana, ciernie i gałązki porozrzucane po drodze ocierały
dłonie. Ramię drętwiało od ciągłego trzymania latarki. Po kilku minutach miałem
dość. Podniosłem się ciężko i przysiadłem na stopach.
- Będziemy musieli z tym chyba zaczekać do rana - powiedziałem zgnębionym
głosem do Szczurołapa , który niestrudzenie myszkował w poszyciu obok drogi.
- Już pan wysiada - gderał pod nosem. - Badania w terenie i wyszukiwanie
śladów to chyba nieodzowna część roboty detektywa. Detektyw musi nie tylko
myśleć, musi też działać...
- Zdecydowanie wolę szkołę, która wykazuje wyższość pracy szarych komórek
nad działaniem. Szczególnie kiedy zostanę uwięziony w lesie, kilka godzin po
północy...
- Mam! - przerwał moje zrzędzenie radosny okrzyk Szczurołapa . - Mam coś,
panie Pawle!
Z ulgą zerwałem się z kolan i podbiegłem do niego. Mój towarzysz klęczał na
poboczu i oświetlał latarką swoją dłoń, na której leżał jakiś przedmiot, podobny do
monety.
- Niech pan spojrzy - terkotał podniecony. - To jakaś moneta albo raczej
guzik... Musiałem oderwać go od kurtki tego faceta, z którym się biłem. .. - zbliżył
przedmiot do oczu. - JakiÅ› dziwny ten guzik, zresztÄ… niech pan sam zerknie.
Wziąłem metalowy krążek w dłonie. Szczurołap poświecił mi. Dwie dziurki
w środku świadczyły, że był to guzik, ale bardzo dziwny. Lekko wypukły i misternie
wykonany. Na awersie przedstawiono tarczÄ™ herbowÄ…, podzielonÄ… na trzy pola.
Jedno większe, u góry, zajmujące całą szerokość tarczy, przedstawiało żubra
na złotym tle, w dwóch mniejszych pod nim, kolejno od lewej strony wytłoczono na
czerwonym tle Pogoń i białego orła. Rewers był jeszcze bardziej tajemniczy.
Znajdowały się tam zaledwie dwa znaki, które od razu rozpoznałem. Wyglądały tak:
- Nie wie pan czasem, co to za herb? - zapytałem Szczurołapa stukając
palcem w awers z żubrem, Pogonią i orłem. Podałem mu guzik.
- Jasne, że wiem - rzucił na niego tylko okiem. - To herb Drohiczyna. Wie pan,
tego miasta pięćdziesiąt kilometrów na południe stąd.
- Mogłem się domyślić, że to musi być gdzieś w okolicy - byłem z siebie
niezadowolony. - Nie dość, że w herbie jest żubr, to jeszcze ta Pogoń symbolizująca
Litwę i polski orzeł...
Szczurołap oglądał teraz rewers.
- Te litery wyglądają na greckie... - powiedział. - Ale co oznaczają? Tego
doprawdy nie wiem...
- Za to ja wiem - rzekłem. - To delta i theta. Zapisane greckim alfabetem
inicjały Domenicosa Theotocopulosa, czyli el Greca.
- Hmm... Ciekawa hipoteza... - w głosie Szczurołapa wyczułem
powątpiewanie. - Ale te litery mogą oznaczać cokolwiek...
- To czemu są napisane po grecku? - nie dawałem za wygraną.
- Wie pan co, panie Pawle... Będzie jeszcze czas się nad tym zastanowić.
Chodzmy teraz na drogę, zobaczyć, czy tam nie znajdziemy jakichś śladów.
Przyznałem mu rację i poszliśmy na miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma
minutami stała furgonetka. Po kwadransie poszukiwań zobaczyłem niedopałek, leżący
na środku drogi.
Podniosłem go i obejrzałem uważnie.
Filtr, od którego odstawała resztka wypalonego papierosa, był przygryziony
tak samo jak te, które wczoraj znalazł Szczurołap .
ROZDZIAA ÓSMY
KTOZ MNIE CHCE POWSTRZYMA, CZYLI CUKIER W
SILNIKU * WARSZTAT BRACI ZBOROWSKICH * HRABIOWIE
W PILOTKACH * POCHWAAA WEHIKUAU * ZNAJOMI WUJA
GROMIAAY * KIM BYA LOUIS ZBOROWSKI? * CHITTY
BANG BANG V * ZAPROSZENIE * WIZYTY
MALINOWSKIEGO
Ludzie z pomocy drogowej śmiali się trochę z wehikułu, ale szybko wymienili
opony na nowe i odjechali. Teraz wiozłem Szczurołapa do jego samotni.
- Zapomnieliśmy sprawdzić jeszcze jeden trop - mój towarzysz ziewnął
szeroko nie zasłaniając ust.
- O czym pan mówi? - rzekłem zrezygnowanym tonem. Byłem przybity
ciągłymi niepowodzeniami.
- Pamięta pan, jak opowiadałem o tym, że zobaczyłem jakiegoś człowieka
biegnącego przez las, kiedy szedłem na miejsce kradzieży?
- To był pewnie Roman Bogusz... - powiedziałem od razu, ale zaraz
przypomniałem sobie o zeznaniu Blanki Fernandez, która widziała zamaskowaną
postać uciekającą do lasu i rzekłem: - Dobrze. Wpadnę do pana jutro albo pojutrze i
sprawdzimy to...
- Wezmiemy Burka... - rzekł Szczurołap i zapadł w drzemkę.
Wysadziłem go na jego polanie i wróciłem nad zalew.
Było bardzo pózno i natychmiast położyłem się spać. W nocy obudziły mnie
jakieś szelesty wokół namiotu. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby to sprawdzać i
zaraz znów zasnąłem.
Budzik obudził mnie o siódmej. Nie do końca przytomny powlokłem się nad
zalew. Umyłem twarz, przegryzłem czerstwą kromkę chleba z serkiem topionym,
wypiłem mocną kawę i wsiadłem do wehikułu, żeby natychmiast ruszyć do
Drohiczyna w poszukiwaniu śladów złodziei el Greca. Nic z tego jednak nie wyszło,
bo ledwie przekręciłem kluczyk, czekała mnie niemiła niespodzianka.
Przekręcałem nerwowo kluczyk w stacyjce, ale silnik tylko cherlał przez
chwilę, a potem gasł. Pukałem we wskaznik poziomu paliwa, ale wskazówka uparcie
pozostawała daleko od rezerwy. Skoro bak był pełny, czemu wóz nie chciał zapalić?
Wściekły uderzyłem w kierownicę. Specjalnie wstałem wcześnie, żeby jak najszybciej
pojechać do Drohiczyna, a tymczasem mój niezawodny zazwyczaj wehikuł odmówił
posłuszeństwa. Zrezygnowany wysiadłem z wozu i podniosłem maskę. Od razu to
poczułem. Zapach gorącego karmelu.
Zlokalizowałem zródło, z którego ulatniał się aromat. Najintensywniejszy był
w okolicach silnika. Powziąłem pewne podejrzenie, ale żeby się upewnić musiałem
sprawdzić wlot benzyny. Ktoś przy nim grzebał i wyłamał zamek! Na karoserii było
widać zadrapania. Otworzyłem klapkę i odkręciłem uszkodzoną zakrętkę wlotu baku.
Na gwincie znalazłem kryształki. Wziąłem kilka na palec i polizałem. Były
słodkie. Ze zgrozą wyciągnąłem wniosek: Cukier! . Ktoś dosypał mi cukru do baku.
Stąd ten zapach. Cukier, razem z benzyną trafiał do silnika, a tam rozgrzewając się
zmieniał w karmel, który czynił samochód bezużytecznym.
A więc to był sabotaż! Ktoś specjalnie dosypał mi cukru do baku, żeby mnie
unieruchomić. Kto to zrobił i po co, nie miałem pojęcia. Zrozpaczony zamknąłem
samochód i powlokłem się do kiosku na pobliskie osiedle. Kupiłem gazetę z
ogłoszeniami motoryzacyjnymi i wracając do obozu przeglądałem ją w poszukiwaniu
odpowiedniego warsztatu.
Moją uwagę zwróciło ogłoszenie, klimatem zbliżone do amerykańskiej
reklamy z lat czterdziestych. Grafika przypominała komiksową i była bardzo
kolorowa. Na obrazku przedstawiono kilka szeregów rozmaitych starych samochodów
o pięknych kształtach, jadących w stronę czegoś, co od biedy mogło przypominać
panoramę Siedlec. Nad wozami pysznił się wielki czerwony napis ułożony w kilka
linijek: CHCESZ NAPRAWI STARY ALBO NIETYPOWY SAMOCHÓD?
WSTP DO WARSZTATU BRACI ZBOROWSKICH! SZYBKO, TANIO I
SOLIDNIE! .
Nietypowy samochód? To coś dla mnie - pomyślałem.
Stanąłem i szybko wstukałem w komórkę numer podany w ogłoszeniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
gdzie jak mi się wydawało leżała wcześniej latarka.
- Chyba tak... - stwierdził Szczurołap i przejechał światłem po krzakach. -
Tak, to na pewno tu, w pewnym momencie potoczyliśmy się pod akację... - jeszcze
raz oświetlił drzewa w pobliżu. - Nie widzę tu żadnej innej akacji, oprócz tej, pod
którą pan stoi.
Dopiero jego słowa uświadomiły mi, że mocny, trochę może za mocny,
przyciągający i odpychający zarazem zapach, którego nie da się pomylić z żadnym
innym, wydzielają kwiaty tego właśnie drzewa.
- No to szukamy! - powiedziałem i na kolanach, z latarką wzniesioną trochę
ponad głową by oświetlać sobie ziemię, począłem przeczesywać leśny trakt. Kamyki
wbijały się boleśnie w kolana, ciernie i gałązki porozrzucane po drodze ocierały
dłonie. Ramię drętwiało od ciągłego trzymania latarki. Po kilku minutach miałem
dość. Podniosłem się ciężko i przysiadłem na stopach.
- Będziemy musieli z tym chyba zaczekać do rana - powiedziałem zgnębionym
głosem do Szczurołapa , który niestrudzenie myszkował w poszyciu obok drogi.
- Już pan wysiada - gderał pod nosem. - Badania w terenie i wyszukiwanie
śladów to chyba nieodzowna część roboty detektywa. Detektyw musi nie tylko
myśleć, musi też działać...
- Zdecydowanie wolę szkołę, która wykazuje wyższość pracy szarych komórek
nad działaniem. Szczególnie kiedy zostanę uwięziony w lesie, kilka godzin po
północy...
- Mam! - przerwał moje zrzędzenie radosny okrzyk Szczurołapa . - Mam coś,
panie Pawle!
Z ulgą zerwałem się z kolan i podbiegłem do niego. Mój towarzysz klęczał na
poboczu i oświetlał latarką swoją dłoń, na której leżał jakiś przedmiot, podobny do
monety.
- Niech pan spojrzy - terkotał podniecony. - To jakaś moneta albo raczej
guzik... Musiałem oderwać go od kurtki tego faceta, z którym się biłem. .. - zbliżył
przedmiot do oczu. - JakiÅ› dziwny ten guzik, zresztÄ… niech pan sam zerknie.
Wziąłem metalowy krążek w dłonie. Szczurołap poświecił mi. Dwie dziurki
w środku świadczyły, że był to guzik, ale bardzo dziwny. Lekko wypukły i misternie
wykonany. Na awersie przedstawiono tarczÄ™ herbowÄ…, podzielonÄ… na trzy pola.
Jedno większe, u góry, zajmujące całą szerokość tarczy, przedstawiało żubra
na złotym tle, w dwóch mniejszych pod nim, kolejno od lewej strony wytłoczono na
czerwonym tle Pogoń i białego orła. Rewers był jeszcze bardziej tajemniczy.
Znajdowały się tam zaledwie dwa znaki, które od razu rozpoznałem. Wyglądały tak:
- Nie wie pan czasem, co to za herb? - zapytałem Szczurołapa stukając
palcem w awers z żubrem, Pogonią i orłem. Podałem mu guzik.
- Jasne, że wiem - rzucił na niego tylko okiem. - To herb Drohiczyna. Wie pan,
tego miasta pięćdziesiąt kilometrów na południe stąd.
- Mogłem się domyślić, że to musi być gdzieś w okolicy - byłem z siebie
niezadowolony. - Nie dość, że w herbie jest żubr, to jeszcze ta Pogoń symbolizująca
Litwę i polski orzeł...
Szczurołap oglądał teraz rewers.
- Te litery wyglądają na greckie... - powiedział. - Ale co oznaczają? Tego
doprawdy nie wiem...
- Za to ja wiem - rzekłem. - To delta i theta. Zapisane greckim alfabetem
inicjały Domenicosa Theotocopulosa, czyli el Greca.
- Hmm... Ciekawa hipoteza... - w głosie Szczurołapa wyczułem
powątpiewanie. - Ale te litery mogą oznaczać cokolwiek...
- To czemu są napisane po grecku? - nie dawałem za wygraną.
- Wie pan co, panie Pawle... Będzie jeszcze czas się nad tym zastanowić.
Chodzmy teraz na drogę, zobaczyć, czy tam nie znajdziemy jakichś śladów.
Przyznałem mu rację i poszliśmy na miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma
minutami stała furgonetka. Po kwadransie poszukiwań zobaczyłem niedopałek, leżący
na środku drogi.
Podniosłem go i obejrzałem uważnie.
Filtr, od którego odstawała resztka wypalonego papierosa, był przygryziony
tak samo jak te, które wczoraj znalazł Szczurołap .
ROZDZIAA ÓSMY
KTOZ MNIE CHCE POWSTRZYMA, CZYLI CUKIER W
SILNIKU * WARSZTAT BRACI ZBOROWSKICH * HRABIOWIE
W PILOTKACH * POCHWAAA WEHIKUAU * ZNAJOMI WUJA
GROMIAAY * KIM BYA LOUIS ZBOROWSKI? * CHITTY
BANG BANG V * ZAPROSZENIE * WIZYTY
MALINOWSKIEGO
Ludzie z pomocy drogowej śmiali się trochę z wehikułu, ale szybko wymienili
opony na nowe i odjechali. Teraz wiozłem Szczurołapa do jego samotni.
- Zapomnieliśmy sprawdzić jeszcze jeden trop - mój towarzysz ziewnął
szeroko nie zasłaniając ust.
- O czym pan mówi? - rzekłem zrezygnowanym tonem. Byłem przybity
ciągłymi niepowodzeniami.
- Pamięta pan, jak opowiadałem o tym, że zobaczyłem jakiegoś człowieka
biegnącego przez las, kiedy szedłem na miejsce kradzieży?
- To był pewnie Roman Bogusz... - powiedziałem od razu, ale zaraz
przypomniałem sobie o zeznaniu Blanki Fernandez, która widziała zamaskowaną
postać uciekającą do lasu i rzekłem: - Dobrze. Wpadnę do pana jutro albo pojutrze i
sprawdzimy to...
- Wezmiemy Burka... - rzekł Szczurołap i zapadł w drzemkę.
Wysadziłem go na jego polanie i wróciłem nad zalew.
Było bardzo pózno i natychmiast położyłem się spać. W nocy obudziły mnie
jakieś szelesty wokół namiotu. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby to sprawdzać i
zaraz znów zasnąłem.
Budzik obudził mnie o siódmej. Nie do końca przytomny powlokłem się nad
zalew. Umyłem twarz, przegryzłem czerstwą kromkę chleba z serkiem topionym,
wypiłem mocną kawę i wsiadłem do wehikułu, żeby natychmiast ruszyć do
Drohiczyna w poszukiwaniu śladów złodziei el Greca. Nic z tego jednak nie wyszło,
bo ledwie przekręciłem kluczyk, czekała mnie niemiła niespodzianka.
Przekręcałem nerwowo kluczyk w stacyjce, ale silnik tylko cherlał przez
chwilę, a potem gasł. Pukałem we wskaznik poziomu paliwa, ale wskazówka uparcie
pozostawała daleko od rezerwy. Skoro bak był pełny, czemu wóz nie chciał zapalić?
Wściekły uderzyłem w kierownicę. Specjalnie wstałem wcześnie, żeby jak najszybciej
pojechać do Drohiczyna, a tymczasem mój niezawodny zazwyczaj wehikuł odmówił
posłuszeństwa. Zrezygnowany wysiadłem z wozu i podniosłem maskę. Od razu to
poczułem. Zapach gorącego karmelu.
Zlokalizowałem zródło, z którego ulatniał się aromat. Najintensywniejszy był
w okolicach silnika. Powziąłem pewne podejrzenie, ale żeby się upewnić musiałem
sprawdzić wlot benzyny. Ktoś przy nim grzebał i wyłamał zamek! Na karoserii było
widać zadrapania. Otworzyłem klapkę i odkręciłem uszkodzoną zakrętkę wlotu baku.
Na gwincie znalazłem kryształki. Wziąłem kilka na palec i polizałem. Były
słodkie. Ze zgrozą wyciągnąłem wniosek: Cukier! . Ktoś dosypał mi cukru do baku.
Stąd ten zapach. Cukier, razem z benzyną trafiał do silnika, a tam rozgrzewając się
zmieniał w karmel, który czynił samochód bezużytecznym.
A więc to był sabotaż! Ktoś specjalnie dosypał mi cukru do baku, żeby mnie
unieruchomić. Kto to zrobił i po co, nie miałem pojęcia. Zrozpaczony zamknąłem
samochód i powlokłem się do kiosku na pobliskie osiedle. Kupiłem gazetę z
ogłoszeniami motoryzacyjnymi i wracając do obozu przeglądałem ją w poszukiwaniu
odpowiedniego warsztatu.
Moją uwagę zwróciło ogłoszenie, klimatem zbliżone do amerykańskiej
reklamy z lat czterdziestych. Grafika przypominała komiksową i była bardzo
kolorowa. Na obrazku przedstawiono kilka szeregów rozmaitych starych samochodów
o pięknych kształtach, jadących w stronę czegoś, co od biedy mogło przypominać
panoramę Siedlec. Nad wozami pysznił się wielki czerwony napis ułożony w kilka
linijek: CHCESZ NAPRAWI STARY ALBO NIETYPOWY SAMOCHÓD?
WSTP DO WARSZTATU BRACI ZBOROWSKICH! SZYBKO, TANIO I
SOLIDNIE! .
Nietypowy samochód? To coś dla mnie - pomyślałem.
Stanąłem i szybko wstukałem w komórkę numer podany w ogłoszeniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]