[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pojedziemy do Reese'a, zrobimy najazd na jego lo
dówkę i urządzimy sobie piknik.
- Przecież nie możesz wpakować się do czyjegoś domu
i kraść mu jedzenia!
- Dlaczego nie? To mój brat. Nie będzie mi miał za
złe.
Zanim zdążyła wymyślić inną wymówkę, Rory już
podsadził ją na miejsce za kierownicą, i sam wdrapywał
się na fotel pasażera.
ROZDZIAA SIÓDMY
Macy wlokła się za Rorym, ciągle jeszcze zła.
- Gdybyś mi powiedział, że idziemy na Big Thicket,
nigdy bym się nie zgodziła - mruknęła.
- I nie zgodziłaś się- przypomniał jej. - Ale nie martw
się. Już prawie jesteśmy.
- A gdzie my właściwie się wybieramy? Idziemy już
całe godziny.
Zatrzymał się, żeby na nią zaczekać.
- Jakie godziny! Najwyżej kwadrans.
Oparła się o jego ramię i ściągnęła oset, który przycze
pił jej się do nogawki spodni.
- Czuję się tak, jakbyśmy szli już od wielu godzin
- narzekała.
Roześmiał się i ruszył dalej, zarzucając na ramię koc.
W drugiej ręce niósł koszyk z zapasami. Macy niechętnie
poszła za nim. Ale wkrótce znów została w tyle i zaraz
straciła go z oczu, bo wszedł w kępę drzew. Przyspieszyła,
niepewna, czy potrafi sama znalezć drogę. Przedzierając
się między drzewami, trafiła w końcu na niewielką polan
kę. Rory już tam był. Właśnie rozkładał koc w cieniu
wielkiego dębu.
- To jeszcze ciągle twoja ziemia? - spytała.
- Nie moja własna, ale należy do Tannerów.
108
Miejsce, które wybrał na ich piknik, było jak wyjęte
z bajki. Stuletnie drzewa szumiały im nad głową, ich gęste
gałęzie tworzyły oazę cienia. Dzikie kwiaty wyglądały
w trawie jak rozsypane confetti.
Uwagę Macy przyciągnął plusk wody. Poszła jej poszu
kać i nie musiała iść daleko. Wśród kępy drzew płynął
strumień, woda w nim była krystaliczme czysta. Z dna
wystawały skałki, tworząc małe tamy, dzięki którym po
wstały liczne głębokie stawki.
- Aadnie tu, prawda? - spytał Rory, doganiając ją.
- Tak, bardzo.
- WykÄ…piemy siÄ™?
- Teraz?
Uśmiechając się, ściągnął koszulę.
- Owszem.
- Nie mam przy sobie kostiumu - powiedziała, próbu
jąc nie patrzeć na jego nagą pierś.
Rory rozpiął klamerkę paska i zrzucił buty.
- Nie jest ci potrzebny. Jesteśmy tu sami, tylko ty i ja.
Macy aż sapnęła, patrząc, jak zsuwa dżinsy z długich
nóg. Potem odwróciła się, by nie ulec pokusie.
- Nie umiem dobrze pływać.
Poczuła na ramionach jego ręce, kark owiał jej ciepły
oddech, a zaraz potem Rory dotknÄ…Å‚ tego miejsca ustami.
- A kto mówił o pływaniu?
Sugestywna chrypka w jego głosie spowodowała, że
kolana jej zmiękły.
- Rory... - zaczęła.
Zsunął ramiączko jej bluzki i przyłożył usta do gołej
skóry.
109
- Tak?
- Ja... - Objęła się w pasie i przycisnęła plecami do
niego.
- O tym właśnie myślałaś, prawda? - szepnął. - Gdy
szkicowałaś mój ogród, myślałaś o tym, jak we dwoje
stoimy pod wodospadem i kochamy siÄ™.
Zdumiona odwróciła się w jego ramionach.
- Wiedziałeś?
Uśmiechając się czule, odgarnął jej włosy z policzka
i założył za ucho.
- Może i myślę powoli, ale nie jestem całkiem tępy.
- ZsunÄ…Å‚ z niej spodnie. Potem, muskajÄ…c ustami jej usta,
wsunął ręce pod bluzkę, a w końcu ją zdjął.
Wreszcie wziął ją na ręce.
- Lepiej zrzuć buty - doradził, idąc na brzeg strumie
nia.
Macy szybko zrzuciła buty i objęła go za szyję.
- Gotowa? - spytał, podchodząc do brzegu.
Skinęła głową, a wtedy Rory zanurkował. Od lodowa
tej wody niemal doznała szoku.
- Wariat! - krzyknęła, gdy wypłynął z nią na po
wierzchnię i posadził ją na skałce.
Zmiejąc się, zaczęła wyżymać włosy, ale jej śmiech
zamarł, gdy Rory wciągnął się na skałkę i usiadł obok niej.
Mięśnie jego ramion i piersi napięły się z wysiłku. Kro
pelki wody kapały mu z włosów i twarzy i spływały lśnią
cymi strumykami po piersi. Serce Macy waliło jak mło
tem. Uniosła wzrok. Patrzył na nią. Oczy dorównujące
błękitem niebu nad ich głowami i głębokie jak morze wy
dawały się przyciągać ją i przytrzymywać.
110
Zaczynam się w nim zakochiwać, uświadomiła sobie.
Ta myśl wyparła jej powietrze z płuc. Jednak nie mogła
zaprzeczyć swoim uczuciom. Rory przyciągnął ją do sie
bie i pocałował.
Macy chciała zatrzymać na zawsze tę chwilę, zapa
miętać to uczucie czystego, niezmąconego szczęścia, gdy
po raz pierwszy w życiu doświadczała prawdziwej miło
ści. Ale pragnienie, by mieć go w sobie, by połączyć się
z nim fizycznie, stało się silniejsze niż wszystko inne.
Osunęła się plecami na twardą skałę i pociągnęła go za
sobÄ….
- Dobrze ci? - Rory tulił Macy, głaskał ją po plecach.
Słaba, nasycona, szczęśliwa do nieprzytomności, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Pojedziemy do Reese'a, zrobimy najazd na jego lo
dówkę i urządzimy sobie piknik.
- Przecież nie możesz wpakować się do czyjegoś domu
i kraść mu jedzenia!
- Dlaczego nie? To mój brat. Nie będzie mi miał za
złe.
Zanim zdążyła wymyślić inną wymówkę, Rory już
podsadził ją na miejsce za kierownicą, i sam wdrapywał
się na fotel pasażera.
ROZDZIAA SIÓDMY
Macy wlokła się za Rorym, ciągle jeszcze zła.
- Gdybyś mi powiedział, że idziemy na Big Thicket,
nigdy bym się nie zgodziła - mruknęła.
- I nie zgodziłaś się- przypomniał jej. - Ale nie martw
się. Już prawie jesteśmy.
- A gdzie my właściwie się wybieramy? Idziemy już
całe godziny.
Zatrzymał się, żeby na nią zaczekać.
- Jakie godziny! Najwyżej kwadrans.
Oparła się o jego ramię i ściągnęła oset, który przycze
pił jej się do nogawki spodni.
- Czuję się tak, jakbyśmy szli już od wielu godzin
- narzekała.
Roześmiał się i ruszył dalej, zarzucając na ramię koc.
W drugiej ręce niósł koszyk z zapasami. Macy niechętnie
poszła za nim. Ale wkrótce znów została w tyle i zaraz
straciła go z oczu, bo wszedł w kępę drzew. Przyspieszyła,
niepewna, czy potrafi sama znalezć drogę. Przedzierając
się między drzewami, trafiła w końcu na niewielką polan
kę. Rory już tam był. Właśnie rozkładał koc w cieniu
wielkiego dębu.
- To jeszcze ciągle twoja ziemia? - spytała.
- Nie moja własna, ale należy do Tannerów.
108
Miejsce, które wybrał na ich piknik, było jak wyjęte
z bajki. Stuletnie drzewa szumiały im nad głową, ich gęste
gałęzie tworzyły oazę cienia. Dzikie kwiaty wyglądały
w trawie jak rozsypane confetti.
Uwagę Macy przyciągnął plusk wody. Poszła jej poszu
kać i nie musiała iść daleko. Wśród kępy drzew płynął
strumień, woda w nim była krystaliczme czysta. Z dna
wystawały skałki, tworząc małe tamy, dzięki którym po
wstały liczne głębokie stawki.
- Aadnie tu, prawda? - spytał Rory, doganiając ją.
- Tak, bardzo.
- WykÄ…piemy siÄ™?
- Teraz?
Uśmiechając się, ściągnął koszulę.
- Owszem.
- Nie mam przy sobie kostiumu - powiedziała, próbu
jąc nie patrzeć na jego nagą pierś.
Rory rozpiął klamerkę paska i zrzucił buty.
- Nie jest ci potrzebny. Jesteśmy tu sami, tylko ty i ja.
Macy aż sapnęła, patrząc, jak zsuwa dżinsy z długich
nóg. Potem odwróciła się, by nie ulec pokusie.
- Nie umiem dobrze pływać.
Poczuła na ramionach jego ręce, kark owiał jej ciepły
oddech, a zaraz potem Rory dotknÄ…Å‚ tego miejsca ustami.
- A kto mówił o pływaniu?
Sugestywna chrypka w jego głosie spowodowała, że
kolana jej zmiękły.
- Rory... - zaczęła.
Zsunął ramiączko jej bluzki i przyłożył usta do gołej
skóry.
109
- Tak?
- Ja... - Objęła się w pasie i przycisnęła plecami do
niego.
- O tym właśnie myślałaś, prawda? - szepnął. - Gdy
szkicowałaś mój ogród, myślałaś o tym, jak we dwoje
stoimy pod wodospadem i kochamy siÄ™.
Zdumiona odwróciła się w jego ramionach.
- Wiedziałeś?
Uśmiechając się czule, odgarnął jej włosy z policzka
i założył za ucho.
- Może i myślę powoli, ale nie jestem całkiem tępy.
- ZsunÄ…Å‚ z niej spodnie. Potem, muskajÄ…c ustami jej usta,
wsunął ręce pod bluzkę, a w końcu ją zdjął.
Wreszcie wziął ją na ręce.
- Lepiej zrzuć buty - doradził, idąc na brzeg strumie
nia.
Macy szybko zrzuciła buty i objęła go za szyję.
- Gotowa? - spytał, podchodząc do brzegu.
Skinęła głową, a wtedy Rory zanurkował. Od lodowa
tej wody niemal doznała szoku.
- Wariat! - krzyknęła, gdy wypłynął z nią na po
wierzchnię i posadził ją na skałce.
Zmiejąc się, zaczęła wyżymać włosy, ale jej śmiech
zamarł, gdy Rory wciągnął się na skałkę i usiadł obok niej.
Mięśnie jego ramion i piersi napięły się z wysiłku. Kro
pelki wody kapały mu z włosów i twarzy i spływały lśnią
cymi strumykami po piersi. Serce Macy waliło jak mło
tem. Uniosła wzrok. Patrzył na nią. Oczy dorównujące
błękitem niebu nad ich głowami i głębokie jak morze wy
dawały się przyciągać ją i przytrzymywać.
110
Zaczynam się w nim zakochiwać, uświadomiła sobie.
Ta myśl wyparła jej powietrze z płuc. Jednak nie mogła
zaprzeczyć swoim uczuciom. Rory przyciągnął ją do sie
bie i pocałował.
Macy chciała zatrzymać na zawsze tę chwilę, zapa
miętać to uczucie czystego, niezmąconego szczęścia, gdy
po raz pierwszy w życiu doświadczała prawdziwej miło
ści. Ale pragnienie, by mieć go w sobie, by połączyć się
z nim fizycznie, stało się silniejsze niż wszystko inne.
Osunęła się plecami na twardą skałę i pociągnęła go za
sobÄ….
- Dobrze ci? - Rory tulił Macy, głaskał ją po plecach.
Słaba, nasycona, szczęśliwa do nieprzytomności, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]